[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Barclay. - Wiem, jak on się czuje, gdyż ja czuję się tak samo. - Spojrzał na
nią. - Od chwili gdy uświadomiłem sobie, że cię kocham, postanowiłem o
ciebie walczyć.
Dana patrzyła na niego w taki sposób, jakby widziała go pierwszy raz
w życiu. Spodziewała się raczej, że zwolni ją z pracy i natychmiast zacznie
szukać kandydatki na jej miejsce. A tu taka deklaracja... Co mu się stało?
Och, gdyby tak stary dach w Dressler Hall wybrał ten właśnie
moment, by się zawalić.
Spojrzała z nadzieją w górę, ale dach tkwił uparcie na swoim miejscu.
- Posłuchaj, Barclay, to nie ma sensu - powiedziała w końcu.- Różnica
między mną a Ferrisem jest taka, że on ma szansę, a ja nie, tak?
- Jeśli zaczniesz z nim konkurować, to nie odpali uczelni ani centa. -
pona
ous
l
a
d
an
sc
Wpadł jej nagle szatański pomysł do głowy. Nie zamierzała teraz wyjaśniać,
że Zake i tak nie ma zamiaru wspierać żadnego projektu, dopóki dyrektorem
nie zostanie ktoś inny. Nie spodziewała się, że jej słowa odniosą aż taki
piorunujący skutek.
- To idz i przekonaj go, by okazał hojność w stosunku do uczelni.
- Niczego nie mogę obiecać - zastrzegła się szybko.
- Słuchaj, jego firma jest warta miliony - powiedział zaaferowany
Barclay. - Gdyby ofiarował choć niewielki procent dozwolonego odpisu
podatkowego... Dano! To niezwykłe poświęcenie z twojej strony. - Barclay
spojrzał na nią z udawaną czułością.
Zdziwienie Dany sięgnęło zenitu. Pierwszą myślą Barclaya było, że
ona wybiera Zake'a, żeby zdobyć dotację dla uczelni! Wydało jej się to w
pierwszej chwili wprost nieprawdopodobne.
Ale właściwie dlaczego się dziwiła? Przecież w końcu propozycja
małżeństwa, którą jej złożył, również podyktowana była względami
praktycznymi.
- Musisz jednak całą sprawę pozostawić mnie. Zake nie może się o
niczym dowiedzieć - nalegała.
Barclay zatarł spocone z emocji ręce. Nawet się z nią nie pożegnał,
tak był zajęty wydawaniem w myślach pieniędzy z dotacji Zake'a.
A więc sprawę zakochania pana Barclaya Howella mamy już
załatwioną, mruknęła do siebie Dana. Chyba coś muszę ze sobą począć, bo
w końcu nabiorę takiej niechęci do mężczyzn, że będę potrzebowała
terapeuty. Ale przynajmniej to jedno mam z głowy. Barclay przez najbliższe
miesiące nie zbliży się do mnie w obawie, że mógłby stracić cenne
fundusze. Minie wiele czasu, zanim zorientuje się, że coś nie gra między
mną a moim  mężem".
pona
ous
l
a
d
an
sc
Teraz została jej do rozwiązania tylko sprawa Zake'a.
Dobre sobie. Przecież Zake to tyle kłopotów, że cała reszta świata
może się przy nim schować.
Zastanowiła się, ile mógł usłyszeć, zanim tu wszedł. Nie powiedziała
nic takiego... Czy powinna przyjąć jego propozycję?
I nagle znalazła rozwiązanie.
- Dobra, zgadzam się - powiedziała półgłosem - ale za odpowiednią
cenę...
Nie miała pojęcia, gdzie można znalezć Zake'a. Nie wiedziała, gdzie
się zatrzymał. Na wszelki wypadek obdzwoniła wszystkie hotele, ale w
żadnym z nich nie było nikogo o takim nazwisku. Po południu była już
zdesperowana, na dodatek nie miała kluczy do swojego mieszkania. Ciągle
wykręcała swój numer domowy, jakby liczyła, że Zake tam jest i podniesie
słuchawkę. Wreszcie powiedziała Connie, że bierze wolne popołudnie.
- Rozumiem cię - odparła Connie. - Gdyby ten przystojniak czekał na
mnie... - nie skończyła zdania, widząc wyraz twarzy przyjaciółki. - Do jutra,
Dano.
Powietrze było rześkie, słonko mocno jeszcze przygrzewało, ale
opadłe liście nadal były wilgotne po wczorajszym deszczu. Im była bliżej
domu, tym szybszym szła krokiem. Nie wierzyła, by Zake miał tyle tupetu,
by czekać na nią u niej w domu, ale z drugiej strony...
Ponieważ zabrał jej klucze, mogła albo zacisnąć zęby i poczekać, aż
otworzy drzwi, albo zapukać do sąsiadów po zapasowy komplet. Skręciła w
swoją przecznicę i nagle stanęła jak wryta.
Na podjezdzie przed jej posesją pysznił się w słońcu srebrny jaguar
Zake'a. Przy samochodzie krzątała się Lou z sąsiedztwa z dwoma kubkami
kawy. Natomiast Zake, ubrany w dżinsy i sportowy zielony pulower, stał na
pona
ous
l
a
d
an
sc
drabinie i przymocowywał do dachu naderwaną rynnę. Uroku całej scenie
dodawał złotobrązowy listek, który mu spadł na głowę...
- Witaj, Lou! - zawołała Dana.
- Mamy swoje małe sekrety, co? - przywitała ją sąsiadka przymilnym
głosikiem. - Właśnie poznałam twojego nowego mężusia.
- Nie taki znów nowy - sprostował skromnie Zake, z trudem
powstrzymując śmiech.
- Całkiem nie nowy. Z odzysku - potwierdziła Dana.
- Gdy mu się bliżej przyjrzysz, zobaczysz, że jest mocno powycierany
na zgięciach. - A będzie wyglądał jeszcze gorzej, gdy mu się dobiorę do
skóry, dodała w myślach.
- Musiałem sobie znalezć jakieś zajęcie, bo nie mogłem się już ciebie
doczekać, kochanie. - Zake zszedł z drabiny, ściągnął rękawice i sięgnął po
kubek, który podała mu Lou. - Bardzo miło z pani strony, że zrobiła mi pani
kawę - zwrócił się do sąsiadki Dany.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odparła Lou.
- Dana jest taką miłą dziewczyną, bardzo cieszymy się,że jest naszą
sąsiadką - ciągnęła Lou, która zdecydowanie nie należała do milczków. -
Nie uwierzy pan, ale poprzedni właściciele tego domu na zmianę kłócili się
albo namiętnie całowali na naszych oczach! Wszyscy poczuliśmy taką ulgę,
gdy się stąd wynieśli...
- Potrafię sobie to wyobrazić. - Zake skinął głową ze zrozumieniem i
tylko Dana widziała, że w głębi duszy pęka ze śmiechu.
- Ale ja was tu zagaduję, a wy oczywiście chcecie pobyć ze sobą sami.
Na pewno się jeszcze spotkamy - rzuciła Lou, po czym ruszyła w stronę
swojego domu.
Dana odczekała, aż sąsiadka oddali się na tyle, by na pewno nie
pona
ous
l
a
d
an
sc [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl