[ Pobierz całość w formacie PDF ]

było niczym zagrodzone, ani też nikt go nie pilnował.
- To dziwne - powiedział Elryk. -Tyle pułapek i niebezpieczeństw, a teraz nikogo przed
wejściem. Na pewno nie pomyliłaś jaskiń, Shaarillo?
Dziewczyna wskazała na skałę ponad otworem. Wyryty był tam symbol, który Elryk
natychmiast rozpoznał.
- Znak Chaosu! - krzyknął. - Powinienem się tego domyślić.
- Czego niby? - spytał Moonglum.
- Ten symbol oznacza wieczny rozpad i anarchie - wyjaśnił książę. - Znajdujemy się na
terenie opanowanym przez Władców Entropii lub któregoś spośród ich sług. Oto kto jest
naszym wrogiem! A to znaczyć może tylko jedno, że Księga jest niezmiernie istotna dla
utrzymania porządków w tym wymiarze, a może nawet we wszystkich miriadach wymiarów
całego wszechświata. Teraz wiem, czemu Arioch tak niechętnie udzielił mi wsparcia.
Ostatecznie on też jest Władcą Chaosu!
Moonglum wpatrywał się w Elryka zdumiony.
- Co chcesz przez to powiedzieć, przyjacielu?
- Nie wiesz, że istnieją dwie siły władające światem, dwie siły zwarte w odwiecznej
walce? Aad i Chaos. Zwolennicy Chaosu twierdzą, że w rządzonym przez nich świecie
wszystko jest możliwe. Ich oponenci, którzy oddali się na usługi Aadowi, skłonni są głosić, że
nic nie jest możliwe bez Aadu. Inni jeszcze, ci trzymający się z dala od skrajności, uważają, że
właściwym stanem rzeczy jest równowaga pomiędzy stronami. Nam jednak nie dano wyboru,
zostaliśmy uwikłani w tę walkę. Księga jest cenną zdobyczą dla każdej ze stron i domyślam się,
że słudzy Entropii obawiają się sił, które moglibyśmy uwolnić, mając Księgę. Aad i Chaos
nieczęsto mieszają się bezpośrednio w ludzkie żywoty, to dlatego tak rzadko uświadamiamy
sobie ich obecność. Tak, teraz rzeczywiście mam szansę dowiedzieć się tego, co nurtuje mnie
najbardziej. Czy jest jeszcze jakaś ostateczna siła, nadrzędna wobec frakcji Aadu i Chaosu?
Elryk wszedł do mrocznego wnętrza jaskini, pozostali zaś, ociągając się, ruszyli w jego
ślady.
- Jaskinia ciągnie się i ciągnie - powiedział Elryk. - Pozostaje iść dalej i patrzeć, dokąd
nas to zaprowadzi.
- Miejmy nadzieję, że nie na samo dno piekieł - stwierdził ironicznie Moonglum,
zapraszając Elryka gestem do objęcia przewodnictwa.
Kroczyli niepewnie, a wnętrze robiło się coraz mroczniejsze. Głosy wracały
zniekształconym echem, dno jamy opadało coraz niżej.
- To nie jaskinia - wyszeptał Elryk. - To tunel, ale nie mam pojęcia, dokąd prowadzi.
Przez kilka godzin maszerowali w całkowitej ciemności, trzymając się blisko siebie i
nie widząc, gdzie właściwie stawiają stopy. Schodząc coraz niżej, stracili wszelkie poczucie
czasu i Elrykowi zaczęło zdawać się, że wszystko to jest jedynie snem. Wydarzenia
następowały ostatnio tak szybko, że trudno było je wszystkie ogarnąć wyobraznią. Tunel był
długi, mroczny, szeroki i zimny. Jedyną pewną rzeczą pozwalającą utrzymać związek z
rzeczywistością stała się kamienista podłoga, która pewnie trwała pod nogami. Może zresztą to
nie oni się przemieszczali, ale podłoga przesuwała się pod nimi? Moonglum i Shaarilla niemal
przywarli do tego jedynego stałego podłoża, ale Elryk nie zwracał na nich uwagi. Czuł, jakby
się zgubił, a jego myśli zwolniły bieg. Zdarzało się, że tracił równowagę i czuł, że stoi nad
krawędzią przepaści. Innym razem padał z jękiem na twarde skały, które wyrastały w miejscu,
w którym spodziewał się otchłani.
Z czasem pamiętał już tylko o tym, by wprawiać nogi w ruch, chociaż brak było
pewności, czy niosą go naprzód. Pojęcie czasu rozpłynęło się w wielkiej, mrocznej nicości.
Wszystko to trwało tak do chwili, gdy w oddali zarysowała się nikła, błękitnawa
poświata. Tak, szli we właściwym kierunku! Elryk pobiegł ku światłu tak gwałtownie, że
dopiero po chwili opamiętał się i zwolnił. W chłodnym powietrzu rozszedł się jakiś obcy i
dziwny zapach, a wraz z nim przyszedł lęk, chociaż Elryk mógłby przysiąc, że to nie on się boi.
Pozostali w oczywisty sposób odczuwali to samo, bowiem milczeli wymownie. Powoli,
przyciągani jak ćmy, podchodzili coraz bliżej do błękitnego blasku.
Nagle wyszli z tunelu i spojrzeli zdumieni na widok, który ukazał się ich oczom.
Błękitny blask zdawał się płynąć z samego powietrza. Wkoło wciąż panował półmrok,
niemniej poświata pozwalała dojrzeć, iż stoją na półce skalnej ponad srebrzystą plażą nad
ciemnym morzem, falującym nieustannie jak gigant pogrążony w niespokojnym śnie. Wzdłuż
plaży spoczywały sterczące wręgami wraki rozmaitych statków, a każdy innej budowy. Morze
ciągnęło się w mrok i nie dało się dostrzec horyzontu. Było bardzo zimno. Przejmujący chłód
przenikał ich ciała. Pomimo bliskości morza powietrze było suche i pozbawione słonego
zapachu. Troje podróżnych stanowiło jedyne elementy krajobrazu. Byli też jedynymi zródłami
dzwięku, bowiem morze falowało w upiornej ciszy.
- Co teraz, Elryku? - wyszeptał trzęsący się Moonglum.
Nieruchomo stojący albinos z początku pokręcił jedynie głową. Jasna skóra jego twarzy
i dłoni lśniła niesamowicie w obcym blasku.
- Skoro wracać nie ma po co, pozostanie nam wyruszyć na morze - powiedział w końcu
głosem niskim i w taki sposób, jakby nie zdawał sobie sprawy ze znaczenia słów.
Elryk zaczął schodzić na plażę wykutymi w skale stopniami. Pozostali podążyli za nim,
wpatrując się szeroko rozwartymi oczami w krajobraz pełen piękna i grozy.
ROZDZIAA 4
Odgłos ich stąpnięć po krystalicznych kamykach plaży mącił wszechobecną ciszę.
Elryk odszukał wzrokiem jakiś obiekt na nadbrzeżu i uśmiechnął się lekko. Potrząsnął
gwałtownie głową, jakby chciał uporządkować myśli, i drżącą dłonią wskazał na jeden ze
statków, który w odróżnieniu od pozostałych wyglądał na nietknięty. Pomalowany na żółto i
czerwono w żaden sposób nie pasował do otoczenia. Wydawał się zrobiony z osobliwego
drewna. Moonglum przesunął palcami po burcie.
- Twarde jak żelazo - westchnął. - Nic dziwnego, że nie przegniło jak inne. - Zajrzał do
środka i wzdrygnął się. -Wygląda na to, że właściciel nie będzie miał nic przeciwko, jeśli
zaopiekujemy się jego łajbą - dodał skwaszony.
Elryk i Shaarilla zrozumieli, o co mu chodzi, gdy zerknąwszy do wnętrza łodzi, ujrzeli
leżący na dnie, nienaturalnie wykręcony szkielet. Elryk wyciągnął truchło i rzucił na kamienie.
Kości zagrzechotały, rozsypując się wkoło. Czaszka potoczyła się aż do skraju plaży, gdzie
zległa wpatrzona pustymi oczodołami w ocean.
Elryk i Moonglum z trudem pchali łódz ku wodzie, Shaarilla tymczasem wyprzedziła
ich, przykucnęła i zanurzyła dłoń w morzu. Zerwała się zaraz, otrząsając rękę.
- To nie jest żadna woda - powiedziała. - Nie znam takiej wody.
Usłyszeli ją, ale przyjęli to milczeniem.
- Potrzebny nam będzie żagiel - mruknął Elryk oceniając siłę chłodnej bryzy. - Może
płaszcz wystarczy. - Zdjął opończę i przywiązał ją do masztu. - Przytrzymując brzegi żagla
będziemy mogli kierować łodzią. To prowizorka, ale niczego lepszego tu nie wymyślimy.
Wsiedli, starając się nie zamoczyć stóp.
Wiatr wypełnił żagiel i pchnął ich na otwarte morze o wiele szybciej, niż na to liczyli.
Stateczek gnał naprzód, zupełnie, jakby obdarzony był własną wolą. Elryka i Moongluma
rychło zaczęły boleć ramiona, tak ciężko przychodziło utrzymać żagiel. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl