[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyrzuty za swe postępowanie wczorajsze i niewytłumaczoną pożądliwość, która nad nim zapanowała. Teraz, gdy
zmysły już nim nie kierowały, nie czuł żadnej namiętności ku Leontynie. Mógłże nawet jej pożądać? Nie rozumiał
tego. Jakież niezdrowe pragnienie popchnęło go ku niej ? Jaki gust dziwaczny? Lampieur je odrzucał. Myślał jeno o
tem, aby wyjść ze swego pokoju, dostać się na ulicę i tam znaleść jakiś powód, by Leontynę porzucić na los i nigdy się
z nią więcej nie zobaczyć.
... Jednakże, gdy byli na ulicy, czuli się niezmiernie skrępowani i choć się pragnęli wzajem rozłączyć, nie mieli
odwagi przyznać się sobie do tego, gdyż oboje lę
kali się jednej rzeczy: dotknąć tej kwestji i zdać się na jej konsekwencje. Dokoła nich przechodnie spieszyli. Autobusy
toczyły się z wielkim hałasem. Cóż mieli sobie da powiedzenia Lampieur i Leontyna?
Napróżno szukali słów; hałasy, które brzmiały na wszystkie strony, przeszkadzały im mówić. Przytem noc jeszcze nie
zapadła. Dzień u swego schyłku oświetlał fasady i zawieszał w korytarzach ulic niby otocz promieni, co jeszcze
pozwala dobrze rozróżniać przedmioty. To światło zmierzchowe, ta otocz promienna mięszała. Lampieura i krępowała
Leontynę. Gdyby nie to, zapewne same przez się przyszłyby słowa i zdania. Ale Lampieur lękał się wrażenia, jakie
jego słowa by wywarły na. Leontynie i zarazem bał się, że nie będzie w stanie zapanować nad tą dziewczyną, o
której niewiedział co zamierza.
Zaraz, myślał, i zgnębiony pocierał twarz dłonią zaraz będzie dogodniej ta powiedzieć.
Leontyna pytała:
Idziemy do Fouasse'a?
Nie, odrzekł Lampieur, idziemy tędy...
Wskazał ręką kierunek wbrew przeciwny kierunkowi baru i machinalnie milcząc szedł za nią.
Bo to, po niedługiem milczeniu szepnęła Leontyna, ja muszę iść do swego hotelu.
Lampieur brwią nie mrugnął. Dobrze pójdziesz, rzekł. Czy to daleko stąd?
Dość daleko.
Pójdę, z tobą rzekł Lampieur i ruszył za Leontyna, która skręciła na lewo i niedługo dotarła do bulwaru
Sebastopol, gdzie w oknach magazynów zapalono już. światła.
O tej godzinie tłumy wszelkiego rodzaju zapełniały trotuary, tramwaje zaś ślizgały się po szynach jak świetliste strzały.
Policjanci, na niektórych skrzyżowaniach ulic, zatrzymywali wozy; piesi wędrowcy czekali, gromadzili się,
przechodzili; poczem wozy na nowo rozpoczynały swój ruch
nieustający a ludność piesza znów się zatrzymywała. Noc się zbliżała. Tu i owdzie, ławki na trotuarach między
drzewami dawały gościnę starym kobietom, o których niktby nie przypuszczał, że handlują swemi wdziękami, tak
były zwiędłe i odpychające. Inne stare krążyły koło sklepów. Ludzie sandwicze szli, niosąc reklamy. Bladzi ulicznicy
biegli gromadami a bardzo młode dziewczyny publiczne, które zamierający dzień ściągał na bulwar, krążyły śród
przechodniów, rzucając im malowane uśmiechy i podejrzane propozycje.
Lampieur spojrzał na Leontynę.
To jeszcze daleko? zapytał.
Leontyna nie słyszała go wcale. Szła w tłum przed siebie i nie troszczyła się o Lampieura. %7łe jej towarzyszył, nic to jej
nie krępowało. Nie przeszkadzało jej wcale. Dla niej Lampieur to nie był ten człowiek, co szedł koło niej i nie był w
stanie zwalczyć swej posępnej nieufności. Ona myślała o tamtym, o Lampieurze, którego zbrodnię sobie wyobraziła i
przed nim czuła
zgrozę. Ta zbrodnia wywierała na Leontynę wrażenie, w którem nic z tego, co mogła pragnąć nie miało mocy
potwierdzenia siebie. Ta zbrodnia cisnęła ją całym ciężarem; przygniatała ją; napełniała ją smutkiem i bojaznią.
Uniknąć go było to w końcu niepodobieństwem. Jakże go uniknąć? Nie chodziło tu o zerwanie z Lampieurem. Ona
już to zrobiła, ale było konieczne, aby Leontyna wróciła, aby na nowo wezwała Lampicura, aby zeszła do piwnicy.
Wczoraj jeszcze to się stało. Leontyna pamiętała o tem i, jakby dla przepełnienia miary Lampieur ją opanował a
potem usunął się od niej z jakąś obelżywą pogardą.
XI.
Tego właśnie Leontyna żadną miarą nie była w stanie zatrzeć w swej pamięci; widziała bowiem, że między nią a
Lampieurem nie ma mowy o miłości, ale o jednem z tych brutalnych pożądań, od którego żadna siła nie mogła jej
wyzwolić. Nieszczę
rśliwa nie miała żadnych złudzeń. Jednak, w braku miłości, gdyby Lampieur jej wyznał swoją udrękę, niewątpliwie
miałaby dla niego współczucie, gdyż ta właśnie udręka pociągnęła ją ku niemu i zmusiła ulec jego woli. Niestety,
będąc czem była, Leontyna stwierdziła tylko, jak idą sprawy i nie oskarżała nikogo. Tak już jest... Jest to prawo
powszechne i należało się temu poddać jak wielu innym pospolitym koniecznościom życia codziennego, co przypadają
każdemu.
Tak pogrążona w gorzkich rozmyślaniach, Leontyna szła w górę trotuarem a Lampieur jej towarzyszył. Nie mówili nic;
[ Pobierz całość w formacie PDF ]