[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się niedawno? - powiedział po ojcowsku.
- Przed trzema miesiącami, monsignore.
- A więc jesteście tu niejako w podróży poślubnej -
stwierdził prałat, nie domyślając się zupełnie, co zaszło
między młodym małżeństwem. - Nie mogliście wybrać
piękniejszego kraju dla nacieszenia się waszym szczęściem.
Rozwijał ten temat, opowiadając o toskańskich klasztorach
pośród cyprysów i drzew oliwnych i o dolinach Umbrii, a jego
stara ręka z pierścieniem biskupim więziła dłonie Jocelyne i
Gerarda. Nigdy, nawet w dniu ślubu, nie byli tak długo
złączeni. Ręce nie godziły się jednak na tę niespodziankę. O
ile palce Gerarda byty początkowo przez prostą grzeczność
bierne, to palce Jocelyne od razu się skurczyły i usiłowały się
wymknąć spod małżeńskiej władzy. Pasquier był urażony.
Oczekiwał, że będą one raczej pieszczotliwe i łagodne, jakby
błagały o uścisk. Ich bunt zirytował go w najwyższym stopniu,
toteż trzymał dłoń żony w silnym uścisku.
- Jeśli państwo wybiorą się do Rzymu - zakończył biskup,
uwalniając wreszcie wrogie ręce - pokażę wam nowe
katakumby, niedostępne jeszcze dla publiczności.
Podziękowali mu serdecznie. Jocelyne ucałowała pierścień
z ametystem i chciała się spiesznie oddalić, lecz Gerard
zatrzymał ją.
- Jak tylko goście wyjdą, a już, jak pani widzi, zaczynają
się żegnać, chciałbym z panią pomówić - rzekł krótko.
- Dobrze. Musimy się zresztą porozumieć - Im prędzej,
tym lepiej - odrzekła nagle zmienionym głosem, unikając jego
spojrzenia.
Zajęła się osobami, które rozmawiały jeszcze z ministrem.
Wkrótce jednak minister i biskup Renier się pożegnali; książę
i baronet również wyszli. Gerard i Jocelyne pozostali sami.
Pasquier nie spuszczał od pewnego czasu wzroku z żony.
Widział, że była nerwowa i zmieszana. Ta biedaczka mnie
kocha - myślał. - Przyjechała tutaj dla mnie i Wilson postarał
się, byśmy się rozmówili po tym śniadaniu, podczas którego
istotnie mogłem stwierdzić, że jest teraz mnie godna. Lecz nie
kocham jej. Moje serce należy do innej.
Przeraziła go nagle myśl, że za chwilę będzie zmuszony
odtrącić miłość i prośby młodej kobiety, której nie miał
zupełnie nic do zarzucenia i która nie będzie chciała z nim się
rozejść.
Wychodząc z salonu Wilson szepnął Jocelyne do ucha:
„Życzę powodzenia!". Gerard słyszał jego słowa. W jaki
sposób zdoła nakłonić młodą kobietę, by zeń zrezygnowała?
Jak dość łagodnie odsunie delikatne ramiona, które go
obejmą? Ależ to była rola kata! Och, gdyby mógł zapobiec jej
błaganiom, a przede wszystkim, zapobiec temu, by on sam nie
uległ im z litości.
Nie wiedział, od czego zacząć, gdy Jocelyne wróciła doń,
zamknąwszy starannie drzwi.
- Przyjechałam do Florencji tylko na dwanaście dni -
powiedziała z prostotą. - Zaraz po powrocie do Paryża, czyli
piątego czerwca, wniosę podanie o rozwód cywilny, a
równocześnie
zażądam
unieważnienia
naszego
ślubu
kościelnego. Wszak jesteśmy w tym względzie zgodni?
Osłupiał.
- Nie spodziewałem się...
- Czego? Nie ma pan żadnych powodów, by żądać ode
mnie rozwodu, natomiast ja przeciwnie. Zupełnie więc
naturalne,
że
podejmę
inicjatywę
zerwania
związku
kościelnego i cywilnego.
Po czym nagle dumna i w niczym nie przypominająca
kobiety, jaką znał dotychczas, dodała pogardliwie:
- Czyżby pan się obawiał, że będzie mi musiał płacić
pensję? Nie zażądam żadnych pieniędzy, proszę się nie
obawiać.
Potrząsnął głową, odzyskał zimną krew.
- Zdaje mi się, że mogła mi to pani napisać z Paryża. Czy
mogę wiedzieć, dlaczego przybyła pani do Florencji?
- Miałam ważny powód.
- Nie widzę jednak przyczyny, dla której mój wuj
zaaranżował nasze spotkanie, gdyż nie zaprzeczy pani chyba,
że się o to postarał.
- Możliwe, lecz te sprawy są zbyt poważne, bym liczyła
się z pragnieniami sir Edgara. Spojrzał na nią. Na
purpurowym tle kotar, o które się opierała, wydawała się
bledsza, a jej poważna uroda onieśmielała. Milczące wrogo
usta były okrągłe i czerwone jak pieczęć z laku, lecz
niebieskawe rzęsy, uparcie przysłaniające oczy, drżały lekko i
przypominały ruch skrzydeł uwięzionego ptaka. Gerard
zaczynał rozumieć, co zaszło. Zapewne Wilson chciał
pogodzić ich małżeństwo, a Jocelyne nie podzielała jego
pragnień. Może zgodziła się przyjechać do Florencji tylko dla
odbycia
pięknej
podróży? Wydało
mu
się
to
mało
prawdopodobne. Raczej zamierzała po przyjeździe zobaczyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]