[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Myślisz, że może gdzieś tu być? - szepnęła.
- Tamten na pewno nie, ale jego potomstwo tak. Nasi goście przyjeżdżają tu, aby
podglądać ptaki, ale tak naprawdę każdy marzy o tym, żeby zobaczyć wielkiego dra-
pieżnego kota.
- W takim razie jestem wyjątkiem - stwierdziła. - W zupełności wystarczy mi moja
kotka.
- Tylko tak mówisz. Zobaczysz, jutro pokażę ci lamparta.
Nie zamierzała z nim dyskutować, choć miała ochotę powiedzieć, że jeśli chodzi o
dzikie zwierzęta, jej ciekawość w zupełności zaspokajają londyńskie wróble.
- Dlatego zbudowałeś ośrodek w tym miejscu? - zapytała. - Na pamiątkę spotkania
z lampartem?
- Lissa... od razu powiedziała, że to miejsce doskonale nadaje się na stałą bazę,
gdzie można odpocząć po długiej wędrówce.
R
L
T
Lissa. Czy była piękna? Kobieta, która nosi takie imię, musi być piękna. Eleganc-
ka, wyrafinowana. Nie to co ona ze swoim pospolitym Josie. Lissa na pewno była inte-
resująca. I mądra. Josie poczuła w sercu lekkie uczucie zazdrości, do której w ogóle nie
miała prawa.
- Myślałem o prostym, niedużym obozie z namiotami i podstawowymi urządze-
niami sanitarnymi - przyznał. - Ale Lissa miała inną wizję. Wymarzyła sobie Leopard
Tree takim, jakie jest dziś.
- To musi być naprawdę wyjątkowa osoba - rzekła, walcząc z narastającym wzru-
szeniem. Nie chciała myśleć o jego pocałunkach, o tym, jak jej ciało idealnie dopasowało
się do jego ciała. Ani o tym, jak wyznał, że nie ma do kogo wracać...
- Rzeczywiście była niezwykła. Miała ogromną wiedzę. Potrafiła dostrzec rzeczy,
których ja nie widziałem.
Dlaczego mówi o tej kobiecie w czasie przeszłym?
- W dniu, kiedy przy wiezliśmy tu pierwsze podpory pod pomosty, otworzyliśmy
butelkę szampana. Wypiliśmy po kieliszku, a trochę wylaliśmy na rozpaloną ziemię,
dziękując, że przyjęła nas łaskawie. Potem poprosiłem Lissę o rękę.
Kolejne elementy układanki zaczynały tworzyć całość. Tylko że Josie nie chciała
wiedzieć, co było dalej. Nie czuła się gotowa słuchać opowieści o jego cierpieniu. Czuła
jednak, że Gideon chce to z siebie wyrzucić. Chciał mówić, a ona na szczęście umiała
słuchać.
- Co się stało? - zapytała łagodnie.
Odwrócił się od rzeki i spojrzał jej w oczy.
- Ja zostałem tutaj, żeby doglądać prac, a Lissa wróciła do domu i zajęła się przy-
gotowaniami do ślubu. Postanowiliśmy, że spędzimy tu miesiąc miodowy.
W najdalej położonym domku, domyśliła się. Jak najdalej od cywilizacji. Kochając
się. Tworząc nowe życie. Podpatrując śledzące ich lamparty.
- Zainstalowałem telefon satelitarny i zadzwoniłem, żeby powiedzieć, kiedy przy-
lecę. Lissa chciała wyjechać po mnie na lotnisko, ale powiedziałem, żeby została w do-
mu, bo jest okropnie zimno, a ja sobie poradzę.
Nie...
R
L
T
- Wszedłem do domu i zacząłem ją wołać. Nie odpowiadała, więc obszedłem
wszystkie kąty. W jednym z pokoi zobaczyłem ślubną suknię wiszącą w pokrowcu na
drzwiach szafy. Wiedziałem, że Lissa będzie z tego bardzo niezadowolona, więc od razu
chciałem wyjść. Wtedy ktoś zadzwonił do drzwi...
Josie zasłoniła dłonią usta, by stłumić głuchy jęk. Gideon nawet tego nie zauważył;
znajdował się w zupełnie innym świecie.
- To był policjant. Lissa postanowiła zrobić mi niespodziankę i jednak pojechać na
lotnisko.
Nie, nie, nie...
- Umierała na oblodzonej jezdni, a ja w tym czasie jechałem pociągiem. Gdybym
wtedy do niej nie zadzwonił, gdybym po prostu wsiadł do tego pieprzonego samolotu...
- Od tamtej pory nigdy tu nie byłeś, prawda?
Pokręcił głową.
- A dlaczego przyjechałeś właśnie teraz? - zapytała.
Nie dla siebie, dla niego. Ta historia musi się dopełnić. Gideon nie przeżył żałoby
do końca, dusił w sobie żal, obwiniał się. Wreszcie nadeszła pora wyzwolenia.
- Jakiś czas temu właściciele sieci hoteli złożyli ofertę kupna Leopard Tree. Do-
szedłem do wniosku, że to dla mnie idealne wyjście. Sprzedam ośrodek i będę miał spo-
kój.
- I co? Okazało się, że to nie takie łatwe?
- Właśnie. Głównie ze względu na pracowników, którzy są tu od początku. Francis
był pierwszym, który pogratulował nam z okazji zaręczyn. Lissa była matką chrzestną
jego dziecka.
- Pomagasz im.
- Materialnie tak, ale wiem, że to najmniej ważne ze wszystkiego. Zasługują na
więcej uwagi. Kiedy pomyślałem, że miałbym tak na zimno sprzedać ten ośrodek... - Po-
kręcił głową. - Po prostu nie mogłem. Postanowiłem, że najpierw muszę tu przyjechać i
osobiście im o tym powiedzieć. Powiedzieć Lissie.
- Przykro mi...
R
L
T
- Mnie również, bo to była cholernie dobra oferta. - Starał się nadać swoim słowom
lżejszy ton.
- Wystarczająco dobra?
- Teraz już wiem, że nie. Nigdy nie będę w stanie pozbyć się tego miejsca - przy-
znał. - Ono jest częścią Lissy. I częścią mnie. yle zrobiłem, trzymając się od niego jak
najdalej.
- yle. Bardzo zle - potwierdziła, wiedząc, że Gideon nie szuka u niej pocieszenia,
tylko prawdy.
- Okazuje się, że jestem bardziej podobny do ojca, niżbym chciał - stwierdził, bio-
rąc ją za ręce. Ona od dawna chciała do zrobić, ale obawiała się, że jeśli go dotknie, zbu-
rzy niezwykły nastrój chwili. - Ucieczka od smutnej rzeczywistości to nasz rodzinny
sport.
- Nie tylko wasz - odrzekła cicho. - Wiele osób ratuje się w ten sposób przed cier-
pieniem.
Ona też udawała, że nie widzi, jak matka niknie w oczach. Ocknęła się, gdy na ra-
tunek było już za pózno.
- A jak postąpiłaby Lissa? - zapytała.
- Gdyby to ona została sama? Na pewno by nie uciekła z Leopard Tree. Zawsze
żyła blisko natury, więc rozumiała, że śmierć jest nieodłącznym elementem życia. Dla-
tego trzeba się z nią pogodzić. - Gdy to mówił, w wyrazie jego twarzy zaszła zmiana.
Zupełnie jakby nagle opuściło go napięcie. - Jestem pewny, że przyjechałaby tutaj - cią-
gnął. - Rozpaliłaby ogień, ugotowała coś smacznego, otworzyła butelkę wina. Rozsypa-
łaby moje prochy nad rzeką, a potem wlała do wody trochę wina, prosząc, aby rzeka pil-
nowała mnie w mojej ostatniej podróży. Następny kieliszek wylałaby na ziemię, aby po-
dziękować za wszystko, co nam dała. Potem napiłaby się sama, zjadła coś i żyła dalej.
Wino byłoby rozwodnione łzami, pomyślała Josie, ale Gideon na pewno to wie.
- Każdy z nas w inny sposób usiłuje poradzić sobie ze stratą kogoś bliskiego. Dzię-
ki Lissie zbudowałeś swoje imperium, jej wizja stała się jego fundamentem. I ona w tym
żyje.
R
L
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]