[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śnie nie chcieliśmy się zgodzić z tym, że wszystko, co wytworzyli nasi organiczni przod-
kowie na Pierwszej Planecie, tym raju naszej cywilizacji, z takim trudem przetranspor-
towane w czasie Pierwszej Emigracji, wspaniałe dzieła z drugiego okresu rozwoju, na
równi z poprzednimi uratowane od pożaru Nowej kosztem tysięcy istnień, wreszcie
wyrafinowane twory kultury postbiologicznej stworzone już tam, na miejscu, że cały
ten kolosalny dorobek niezwykle starej cywilizacji zostanie rozdrobniony na podsta-
wowe cząstki i upakowany w nieogarnionym kłębowisku hipergęstej materii, która kie-
dyś była naszym Wszechświatem.
Zgadzaliśmy się z tym, że my powinniśmy zginąć, ale buntowaliśmy się przeciwko
zniszczeniu naszego dorobku, który ceniliśmy wyżej od nas samych.
Coraz nowe gromady galaktyk znikały w odmętach Wszechkolapsu; pusto zaczy-
nało się robić wokół nas. Przed nami była nicość, a za nami nie było już niczego... Po
bezgwiezdnym niebie coraz szybciej pędziły niedobitki Kosmosu i znikały za parawa-
nem horyzontu zdarzeń, skąd już nie było innego powrotu, jak tylko w postaci płoną-
cych kul wodorowych.
Jak uratować swój dorobek przed tym, co nieuchronne? Zadanie zdawałoby się nie-
wykonalne, ale nie dla tak rozwiniętej cywilizacji jak nasza, w niemowlęctwie wręcz
uratowanej z pożogi Nowej.
W rekordowo krótkim czasie zbudowaliśmy ten oto statek, z którego do was przyby-
wamy i zapełniliśmy go tym, co było dla nas najcenniejsze.
Znajdziecie tam archaiczne kamienne narzędzia naszych zwierzokształtnych przod-
ków, prymitywne ozdoby, pokraczne rzezby i malunki raczkującego intelektu, niezli-
czone okazy surowych lub wymyślnie inkrustowanych przyrządów służących do za-
bijania, a pochodzących z wczesnej epoki barbarzyństwa, kolekcje wspaniałych dzieł
sztuki z okresu przed Wielką Przeprowadzką, ponure wizje artystów okresu schyłkowe-
go, cyzelowane do absurdu dzieła twórców z Drugiej Planety, krzyczące protestem naj-
głośniejszym, nieuchronnością losu bezrozumnego nieliczne okazy z czasów przed
41
wybuchem Nowej, proste, wzruszające w swej naiwności próby pierwszych twórców
sztuki nieorganicznej i wreszcie ocean już niezmierzony płodów rozumu i sztuki z cza-
sów największego rozkwitu ewolucji mechanicznej.
Statek nasz to ogromne kosmiczne muzeum sztuki i techniki. Aby mogło ono bez-
piecznie przeczekać czas Wielkiego Wybuchu i służyć następnej cywilizacji, która miała
być kontynuacją naszej, obsadzony został załogą składającą się z wylosowanych przed-
stawicieli naszego społeczeństwa, mających stać się konstruktorami protoplastami
nowego gatunku nieorganicznych istot, kontynuatorów przebrzmiałej cywilizacji.
Wystartowaliśmy w ostatniej chwili, żegnani przez tych, co zostawali, by wkrótce
wejść w sferę, z której nie ma już powrotu. Stale zwiększając szybkość uciekaliśmy do
nikąd, a za nami zostały ostatnie widoczne jeszcze galaktyki. Kolejno wpadały one do
tego tygla, z którego już żadna informacja nie wypływa i znikały z naszych ekranów.
I wreszcie nadszedł taki moment, gdy i nasza zniknęła jak zdmuchnięty blady ognik.
Wiedzieliśmy, że nasi bracia są jeszcze tam, za kurtyną horyzontu zdarzeń, ale zarówno
oni dla nas, jak i my dla nich przestaliśmy już istnieć. W krótkim czasie zniknęły ostat-
nie niedobitki dumnych niegdyś galaktyk i zostaliśmy w idealnie ciemnej przestrzeni
sami. Nie było gwiazd, mgławic nie było niczego. Jedynym istniejącym punktem
był nasz, pędzący do nikąd, a tym samym nieruchomy statek, wokół którego rozciągała
się Nieskończoność.
Zadaniem naszym było przeczekać mający nastąpić paroksyzm, zawrócić, i po utwo-
rzeniu się nowego, ekspandującego Wszechświata włączyć się do niego, by w którejś
z nowoutworzonych galaktyk założyć nową cywilizację, nie czekając aż w jakiejś kałuży
powstanie samopowielająca się cząsteczka białka...
Pędziliśmy przez mrok nie robiąc nic, wyłączając się z egzystencji na całe miliony
lat, bowiem nie mogło się nam nic przydarzyć. Nie mogliśmy się zderzyć z zabłąka-
nym rojem meteorytów, bo oprócz nas nie było nigdzie ani jednego atomu; cała mate-
ria Wszechświata została tam, z tyłu, tłamsząc się wzajemnie.
Całkowita bezczynność, kompletna izolacja i brak określonych perspektyw dzia-
łały szkodliwie na załogę. Co pewien czas ktoś znikał w czeluściach ogromnego statku,
a gdy po długotrwałych poszukiwaniach udawało się go odnalezć wciśniętego w jakiś
kąt, okazywało się, że sam zakończył swoją drogę, nie mogąc znieść dławiącego poczu-
cia beznadziejności. Powoli, powoli statek pustoszał. Nie byliśmy w stanie zapobiec epi-
demii samounicestwień...
I wreszcie przyszedł moment, w którym według naszych obliczeń miał nastąpić
nowy paroksyzm. Zawróciliśmy na spotkanie płonących kawałków odrodzonego wo-
doru formującego się w galaktyki, w gwiazdy, w coraz bardziej skomplikowane atomy
cięższych pierwiastków. Wiedzieliśmy, że to wszystko już się tworzy, już pędzi ku nam,
ale jeszcze nie mieliśmy pewności, bo jeszcze żadna informacja stamtąd do nas nie do-
biegła.
42
Aż nagle obudziły się uśpione od prawieków urządzenia alarmowe; fala pędzących
fotonów dobiegła wreszcie i do nas, gnających jej na spotkanie. Oślepiający błysk prze-
szył odwieczną gęstwinę idealnej czerni. Zaczęło się! Znowu...
Czoło informacji pędziło dalej głosząc Nieskończoności radosną wiadomość o naro-
dzinach nowego Wszechświata.
Dla nas, gnających na spotkanie wolniejszym od światła zalążkom galaktyk, zaczęły
się nowe czasy. Nieliczna już załoga ożywiła się i zaczęła dokonywać obserwacji, jakich,
być może, nikt nigdy dotychczas nie robił i w przyszłości robić nie będzie, obserwacji
Początku.
Zaczęły też napływać refleksje... A może nie jesteśmy jedynymi, którzy uciekli przed
Wszechkolapsem? Może takich statków są tysiące? Na te pytania nie potrafiliśmy sobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]