[ Pobierz całość w formacie PDF ]

westchnął.
- 81 -
S
R
- Słuchaj, muszę skoczyć na chwilę do domu i wyprowadzić psa. Mogę tu
jeszcze wrócić?
Uniosła głowę i spojrzała na niego.
- Tak... Jeśli tego chcesz. Przytulił ją mocno.
- Naturalnie, że chcę. I... tym razem się przygotuję. Kate...
- W porządku - wyszeptała. - Naprawdę. Wstał i ubrał się szybko.
- Zaraz wracam! - zawołał od progu i zbiegł na dół.
Usłyszała trzask zamykających się drzwi. Została sama. Zapatrzyła się w
sufit i zamyśliła. Co się z nią, na miłość boską, dzieje? Dziecko na tym etapie
znajomości byłoby szczytem nieodpowiedzialności i Ben najwyrazniej nie mógł
sobie darować, że naraził ich oboje na takie ryzyko.
Ona sama nie miała nic przeciwko dzieciom, wręcz przeciwnie, pragnęła
dziecka, ale nie w obecnej sytuacji. Ogarnęło ją poczucie winy.
Po powrocie Bena weszli razem pod natrysk i potem znowu się kochali.
Pózniej, siedząc obok siebie na kanapie, zjedli kolację. Mieli przed sobą całą
noc na rozmowy i miłość - tym razem bezpieczną.
Nastawili budzik na szóstą, żeby Ben zdążył do domu przed powrotem
Toby'ego. Kiedy zadzwonił, wzięli prysznic i usiedli do śniadania. Ben wyszedł
przed ósmą.
Zajrzał do niej, do gabinetu, koło południa. Wziął ją bez słowa w ramiona
i pocałował żarliwie. Odepchnęła go lekko, kiedy w korytarzu rozległy się kroki.
- Ktoś może wejść - powiedziała ze śmiechem.
- To... kiedy się spotkamy? Powiedz mi i już sobie idę.
Nie zważając ani trochę na jej protesty, przysiadł na biurku i wyciągnął
strategicznie ulokowaną szpilkę z włosów, które opadły jej falami na ramiona.
Nie potrafiła się na niego gniewać.
- Porozmawiamy pózniej - obiecała - kiedy będę się mogła
skoncentrować.
Popatrzył na nią wygłodniałym wzrokiem.
- 82 -
S
R
- Co tam masz? - spytał w końcu.
Spuściła wzrok na teczkę, którą trzymała w rękach.
- To wyniki badań Sheili Dobson, tej kobiety cierpiącej na akromegalię.
- I co?
- Okazuje się, że to nowotwór. - Kate podała mu z westchnieniem teczkę.
- Skieruję ją do chirurga.
Ben, marszcząc brwi, przebiegł wzrokiem dokument i spojrzał na Kate.
- A co z Sarą Conway? Kiedy idzie na tę laparoskopię?
- Zdaje się, że w przyszłym tygodniu.
Pochylił się niespodziewanie i znowu ją pocałował. Potem wstał, i
zmieniając temat, powiedział:
- Postanowiłem, że mimo wszystko pojadę z chłopcami do Christchurch. -
Wsunął dłonie w kieszenie spodni. - Nie będę robił dziadkom przykrości.
Wyruszamy w piątek w porze lunchu. Spędzę sobie długi, leniwy weekend nad
morzem.
Kate zdobyła się na uśmiech.
- No to życzę wam wszystkim dobrej zabawy - rzekła. - I dobrej pogody -
dorzuciła. - Bez deszczu.
- Tak - mruknął, popatrując na nią dość dziwnie. - Byle nie padało.
- A co z Cezarem? Może ja się nim zaopiekuję?
- Nie trzeba. - Wzruszył ramionami. - Załatwiliśmy mu miejsce w
eleganckim psim hotelu, a poza tym... - uśmiechnął się szeroko - mamy
nadzieję, że zabierzesz się z nami. To znaczy, jeśli nie masz nic przeciwko
temu, żeby zamieszkać nad urwiskiem, w wielkim starym domu, słynącym z
przeciągów i skrzypiących podłóg. Za to widok stamtąd wspaniały. Chyba by ci
się spodobało.
- Przecież twoi rodzice nie wiedzą nawet o moim istnieniu! - żachnęła się
Kate.
- 83 -
S
R
- Och, dobrze wiedzą, że istniejesz. Od kiedy wprowadziłaś się do
Gołębnika, co tydzień rozmawiamy o tobie przez telefon.
- Ale ja nie pamiętam, czy nie mam w tym czasie dyżuru w ośrodku albo
pod telefonem...
- Tym będziemy się martwić w swoim czasie - przerwał jej.
- Jeśli jednak masz jakieś inne plany...
- Nie, nie mam żadnych. - Uśmiechnęła się. - Zaskoczyłeś mnie tylko.
- A więc załatwione?
- No... tak, chyba tak.
- Bardzo się cieszę. A teraz do roboty.
Nie było to jednak takie proste, jak się Benowi wydawało.
Kate wypadał dyżur pod telefonem, a do Meg, która mogłaby ją zastąpić,
przyjeżdżała rodzina. Ostatecznie przesunęli wyjazd na następny weekend.
W ten piątek Kate wróciła do domu o drugiej po południu. Ben, przebrany
już w lekkie, jasne spodnie i kremowe polo z krótkimi rękawkami, pakował
właśnie walizki do bagażnika mercedesa.
- Cześć! - zawołał. Otworzył przed nią drzwiczki volkswagena i pochylił
się, jakby chciał ją pocałować.
- Gdzie chłopcy? - Spojrzała niespokojnie na dom.
- Pewnie nas teraz podglądają - przyznał, ale i tak ją pocałował.
Wysiadła, mrucząc, że musi iść do siebie po bagaże. Roześmiał się.
- Pójdę z tobą. Nie będziesz przecież sama taszczyła walizek przez
trawnik.
Ruszyli w stronę Gołębnika.
- Jesteś niepoprawny - powiedziała.
- Jeśli chodzi o ciebie, to owszem. - Objął ją w talii. - Spokojnie, nie
denerwuj się, Tom gada przez telefon z wybranką swojego serca, a Toby
uspokaja panią Howard. Jest przerażona, że zostawiamy ją z uszkodzonym
systemem alarmowym - dodał ze śmiechem.
- 84 -
S
R
Kiedy znalezli się w mieszkaniu, Ben wziął Kate w ramiona i pocałował
jak należy.
- Zobaczysz, ktoś nas kiedyś nakryje - rzekła z westchnieniem, kiedy się
od siebie oderwali.
- Zaryzykuję - wyszeptał. - Nie śpiesz się. Muszę jeszcze odwiezć psa do
hotelu. Aha, i nie zapomnij zabrać kostiumu plażowego. Chłopcy chcą ci
pokazać swoją ulubioną zatoczkę.
Po jego wyjściu Kate wzięła prysznic, a potem ubrała się w białe letnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl