[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tym razem jedz nią dalej prosto - powiedział.
- Przecież zaraz się kończy.
- Nie. Tam jest jeszcze jedna ulica, widzisz?
Miał rację. Tej bocznej uliczki o nazwie Hikorowa nie można było zobaczyć, dopóki
nie dojechało się do samego końca.
Skręciłem w lewo i natychmiast zobaczyłem radiowóz. Zawróciłem samochód o sto
osiemdziesiąt stopni, zupełnie jakbym zamierzał jechać z powrotem.
- Co ty wyprawiasz? - zdziwił się Prudell. - Jego dom stoi na końcu ulicy.
- A przed nim radiowóz. Nie chcę, żeby mnie zobaczyli.
- To przejedz obok, jakbyś szukał czegoś innego.
- Nie. Mogą poznać moją półciężarówkę. Nie chciałbym się podkładać Mavenowi.
Minąłem kilka domów na Orzechowej i się zatrzymałem.
- I co teraz? - zapytał.
No właśnie, co. W głębi duszy wiedziałem, że jest tylko jedna rzecz, którą mogę
zrobić, jeżeli chcę znalezć odpowiedzi na dręczące mnie pytania, bo Maven na pewno nie
pozwoli mi obejrzeć tych papierów: wycinków z gazet, dziennika. Nie znalazłem żadnego
sposobu na zmuszenie go, by mi je pokazał. Formalnie wszystko było materiałem
dowodowym, który mógł być wykorzystany do zamknięcia akt trzech morderstw.
- Muszę dostać się do środka - powiedziałem.
- Zwariowałeś?
- Muszę. Jeżeli tego nie zrobię, będzie mnie to prześladowało do końca życia.
- Zamierzasz włamać się do opieczętowanego domu. Zamierzasz uszkodzić materiał
dowodowy. To przestępstwo.
- Nie obchodzi mnie to.
- Przed samymi drzwiami frontowymi jest policjant.
- Wiem.
Może Dave, pomyślałem, ten sam funkcjonariusz, który miał na oku moją chatę. Ale
to nic pewnego; przekonałbym się, gdybym podszedł i zastukał w okno: Przepraszam, czy
jest tu Dave? Mógłbyś mnie wpuścić na minutkę do domu?
- Jak więc dostaniesz się do środka? - zapytał.
- Kiedy tu byłeś, wchodziłeś do domu?
- Tak, na chwilkę.
- Są drzwi kuchenne?
Patrzył na mnie długą chwilę.
- Chyba tak, są.
- To dobrze.
- Naprawdę musisz to zrobić?
- Tak.
- W takim razie idę z tobą - oświadczył.
- Ani mi się waż!
- Nie będę siedział w samochodzie w czasie, kiedy ty będziesz się włamywał. I tak
jestem już współwinny. Równie dobrze mogę pójść z tobą.
- Dlaczego miałbyś mi pomagać? - spytałem. - Myślałem, że mnie nienawidzisz.
- Kto mówi o pomaganiu? Po prostu chcę zobaczyć, jak to robisz. Przekonać się, jaki
jesteś dobry.
- Uważam, że powinieneś tu zostać.
- W restauracji dałeś mi dwie możliwości wyboru, pamiętasz? A teraz ja ci dam dwie
możliwości. Albo pójdziemy razem, albo obudzę tego gliniarza.
Poszliśmy razem. Pozostawiliśmy półciężarówkę tam, gdzie ją zaparkowaliśmy,
przeszliśmy lasem na tyły domu. Wziąłem z samochodu parę roboczych rękawic, latarkę na
wszelki wypadek i zestaw wytrychów. Zamówiłem je w tym samym tygodniu, w którym
dostałem licencję, ale nigdy nie myślałem, że ich użyję. W przeciwnym razie poćwiczyłbym.
Drzwi kuchenne były jakieś dziewięć metrów od lasu. Panowały ciemności, więc nikt
nie powinien nas zobaczyć. Domy po obu stronach sprawiały wrażenie opuszczonych.
Podkradliśmy się do drzwi i przykucnęliśmy. Na sekundę włączyłem latarkę i szybko się
rozejrzałem. W pobliżu stały dwa pojemniki na śmieci i stara kosiarka do trawy. Elewacja
domu była taka, jak opisał ją Prudell - szorstka i kosmata niczym u liniejącego psa. Od
framugi do framugi drzwi biegła taśma policyjna.
- Chyba nie chcesz zerwać taśmy - szepnął Prudell.
- Jeżeli będę musiał...
- Poczekaj, włącz na chwilę latarkę.
Kiedy to zrobiłem, wstał, przesunął dłonią po taśmie aż do jej końca, szarpnął - i
natychmiast się odkleiła.
- Co za niechlujstwo. Taśma odkleja się od elewacji. Powinni owinąć ją wokół całego
domu - oświadczył.
- Postaram się przekazać Mavenowi twoją uwagę.
Zdjąłem rękawiczki, wyciągnąłem z kieszeni zestaw wytrychów i zacząłem
majstrować przy drzwiach. Po ustawieniu klucza dynamometrycznego spróbowałem użyć
paru wytrychów. Zamek nie ustąpił. Zacząłem podnosić bolce jeden po drugim. Prudell stał
obok, pomrukując ze zniecierpliwieniem. Wiatr nasilał się, wiatr, który zrywa się gdzieś w
okolicach bieguna północnego, zbiera wilgoć znad jeziora, a potem wali cię w twarz, jak
zamrożony jeżozwierz. Klucz dynamometryczny ześlizgnął mi się i musiałem zaczynać
wszystko od początku. Jeden bolec. Dwa bolce. Trzy. I znowu drgnęła mi ręka. Górna część
drzwi była przeszklona, więc po prostu włożyłem rękawiczkę i się przymierzyłem.
Prudell złapał mnie za rękę.
- Co się z tobą dzieje? - syknął. - Daj mi to.
Odebrał mi wytrychy, ustawił klucz dynamometryczny, a potem trzema szybkimi
ruchami wcisnął wytrychami bolce. - Jakim cudem w ogóle zostałeś prywatnym detektywem?
- zapytał i otworzył przede mną drzwi.
Wszedłem, a Prudell za mną. Delikatnie zamknął drzwi, popychając je biodrem. Nie
chce zostawiać odcisków palców, pomyślałem. Niezły pomysł. Włożyłem drugą rękawiczkę.
- Nie masz rękawiczek chirurgicznych? - spytał.
- Zostawiłem je razem ze stetoskopem.
- Robocze rękawice są za grube, żeby cokolwiek w nich podnieść.
- Nie są za grube, żeby dać ci w zęby, jak się nie zamkniesz.
Podszedłem do frontowego okna i zerknąłem przez żaluzje. Radiowóz wciąż stał przy
krawężniku. W środku było ciemno. Wyjąłem latarkę z kieszeni płaszcza i zapaliłem ją,
przysłaniając szkiełko reflektora dłonią.
- Nie masz czerwonego filtra? - zapytał.
- Prudell, jak Boga kocham, jeżeli się nie zamkniesz...
- Już ani słowa - obiecał. - Rób, co masz robić. Najwyrazniej to ty jesteś tu
wyszkolonym zawodowcem.
Przez chwilę marzyłem, żeby walnąć go w głowę latarką. Spokojnie, Alex. On dobrze
gada. Zrób, co masz zrobić, i wynoś się stąd.
Dom był mały. Właściwie ledwo zasługiwał na to, by nazywać go domem. Jedno
pomieszczenie służyło za kuchnię, jadalnię i pokój. Aóżko stało za lichym przepierzeniem,
które nawet nie sięgało do sufitu. W łazience zmieściłaby się w tylko jedna osoba. W całym
mieszkaniu unosił się charakterystyczny odór samotnego faceta. Brudnej pościeli, zbyt długo
gotowanego jedzenia, papierosowego dymu.
Na kuchennym kontuarze leżał stos czasopism: na samej górze jeden z
detektywistycznych szmatławców: - okaleczał cheerleaderki, a potem grzebał je w swojej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]