[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napoleońskich - powiedział pan Tomasz. - Panorama ta była o tyle ciekawa, że z jej powstaniem
wiąże się bardzo interesująca historia. Malujący ją Julian Fałat i Wojciech Kossak pokłócili się w
trakcie pracy i postanowili rozwiązać spory dotyczące kompozycji za pomocą rewolwerów.
- Jak to? - zdumiała się Zosia.
- Stoczyli pojedynek - wyjaśniłem. - Na szczęście żaden nie został ranny i mogli dokończyć
panoramę. Niestety w 1907 roku została ona pocięta na kawałki i sprzedana.... Szczątki są bardzo
rozproszone, kilka kawałków na Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
Szef popatrzył na zegarek.
- No cóż - powiedział. - Pora na nas. Za pół godziny mamy spotkanie.
***
Niechętnie podnieśliśmy się z ławki i podreptaliśmy do samochodu.
O oznaczonej godzinie zaparkowaliśmy na niewielkim parkingu niedaleko ogrodu
zoologicznego. Parking był niestrzeżony, ale płatny. Koło bramy stało pięć ławek. Zajęliśmy
jedną z nich. Niebawem nadszedł podpierając się laską starszy pan. Przez ramię miał przerzucony
pasek od sporej tuby na rysunki. On też nas rozpoznał. Przysiadł się. Pokazaliśmy mu swoje
legitymacje. Obejrzał je dokładnie.
- W porządku - powiedział wreszcie. - YJD jeszcze istnieje?
- Istnieje - potwierdziłem.
- Nie wiem, czy cieszyć się z tego powodu. No, nieważne. Czego panowie chcą się
dowiedzieć?
- Szukamy pociągu numer X-37 - wyjaśniłem. - Czy ukryto go w zakładach Karelma w
Piechowicach?
Westchnął.
- To tylko część prawdy - powiedział. - Zakłady stanowiły zewnętrzną fasadę. Zasłonę dymną
znacznie większego przedsięwzięcia. Miałem przyjaciela, poznaliśmy się jeszcze przed wojną,
chodziliśmy razem na uniwersytet. Potem zmienił kierunek studiów, postanowił zająć się
górnictwem. %7ładen z nas nie zdobył dyplomu. Ostatni kontakt miałem z nim w 1942 roku,
zajmował się wówczas produkcją materiałów wybuchowych dla podziemia. Aresztowało go
gestapo. Trafił do Piechowic do obozu koncentracyjnego. W tamtej okolicy były już cztery
obozy. Więzniowie zajmowali się drążeniem podziemnej fabryki.
- Co takiego? - zdumiał się pan Tomasz.
- Do Karelmy zwożono linią kolejową nieprawdopodobne ilości materiałów budowlanych.
Kilometry stalowych szyn i drutów, dziesiątki ton cementu. Mieszkańców wsi wysiedlono. Praca
w lochach była bardzo ciężka. Bez przerwy dochodziło do wypadków, nikt nie był pewien, czy
dożyje do wieczora. Niemcom bardzo się spieszyło. Więzniów, którzy nie wyrabiali normy,
zabijali bez litości. To właśnie podsunęło przyjacielowi pomysł ucieczki. Udał nieboszczyka.
Wrzucono go do zbiorowej mogiły przy drodze do Jagniątkowa. W nocy wygrzebał się ze stosu
ciał i ukrył w lesie. Nie mógł uciec dalej, cały teren był otoczony przez druty kolczaste i
pilnowali go SS-mani. Na samej górze też były różne instalacje... %7ływił się jagodami i korą z
drzew. W gęstych krzakach znalazł głęboką rozpadlinę, tam wymościł sobie legowisko z gałązek
i nałamał bardzo dużo jałowca. Hitlerowcy mieli psy; bał się, że te mogą go zwęszyć. Z zachodu
słyszał huk artylerii, wiedział więc, że pomoc jest już blisko. To dodawało mu sił. Pewnej nocy
usłyszał stukot wbijanych gwozdzi. Ryzykując wykrycie podczołgał się na brzeg urwiska.
Zobaczył, jak w dolinie prowadzącej do głównego wejścia do fabryki więzniowie układają tory
kolejowe. Zaskoczyło go to bardzo, bo do tej pory odłamki skalne i urobek wywożono takimi
kopalnianymi wagonikami. Było dobrze po północy, gdy doszło do straszliwej strzelaniny gdzieś
w okolicy zakładów. Słyszał nawet jakieś wybuchy, jakby granatów. W dwie godziny pózniej
Niemcy wprowadzili do wyrobisk pociąg. Po pewnym czasie wyjechała lokomotywa, a potem
wróciła z powrotem pchając przed sobą grubą stalową płytę, jakby przyciętą na wymiar, tak żeby
pasowała do ścian tunelu. Z wnętrza wypędzono więzniów, którym kazano rozbierać tory.
Jeszcze pózniej wysadzono wejście i częściowo jedną ze ścian wąwozu. Wstrząsy były bardzo
silne, bał się przez chwilę, że runie urwisko, na szczycie którego siedział. Wreszcie zaczęła się
najkoszmarniejsza część operacji. Hitlerowcy zastrzelili wszystkich robotników. A potem
zdarzyło się coś jeszcze dziwniejszego. Strażnicy siedzieli grzejąc się przy ognisku, trzej
oficerowie trochę dalej oglądali zawały. A potem nagle odwrócili się i zastrzelili siedzących przy
ognisku z pistoletów maszynowych. Tylko jednemu udało się uciec. Oficerowie ruszyli w pościg.
Dalej bał się obserwować i wycofał się do lasu. Następnego dnia zniknęły wszystkie posterunki,
ale Niemcy jeszcze przez kilka godzin chodzili po wzgórzu wysadzając w powietrze wyloty
szybów. Wreszcie po dziesięciu dniach od opuszczenia podziemi przyjacielowi udało mu przejść
przez zasieki. W pustej chałupie znalazł cywilne ubranie i poszedł w głąb Karkonoszy. Po kilku
dniach na te tereny wkroczyła Armia Czerwona. Spotkaliśmy się po wojnie. Szukał fabryki.
Jezdziliśmy razem do Piechowic. Chodził po górach. Niemcy wszystko zamaskowali, ale sądził,
że podziemia ukryte są pod górą Sobiesz. Próbowaliśmy kopać w kilkunastu miejscach, ale
bezskutecznie. Raz tylko trafiliśmy na beton. Ciągle wracał w tamte strony, usiłował przekonać
ludzi, że trzeba odszukać wejścia. Pisał do wojska, do milicji, do rządu. Przez te pierwsze lata po
wojnie borykaliśmy się z trudnościami technicznymi, zwłaszcza brakowało maszyn, a on
twierdził, że w wykończonych już halach więzniowie obsługiwali precyzyjne tokarki. Jednak
wszystkie jego wysiłki spełzły na niczym. Tylko raz górę Sobiesz obejrzała jakaś komisja do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]