[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wali... - machnęła spódnicami i poszła do owiec, które witały ją rozgłośnym meczeniem.
Podczas sprzątania po obiedzie spojrzałem na ekran Rosynanta.  Pipcik jarzył się
tam, gdzie go widziałem poprzednio. Zerknąłem na zegarek. Mijało wpół do czwartej.
- Wszystko sprzątnięte? - zapytałem.
- Adyć! - odpowiedziała zgodnie moja para  góralątek .
- No to zbieraj się, Zośka, idziemy pod zamek zobaczyć, jak to przebiega spotkanie
Mrówczyńskiego z Batura.
- A ja? - użalił się Janusz.
- Widzisz, Januszu... - zacząłem ostrożnie.
Ale Zośka mnie ubiegła:
- Człowieku, gdzie ty się pchasz z tymi szwedkami?!
- Tak, jak coś się dzieje, to chorego się spławia - chłopak odwrócił się plecami.
Zośka obróciła go z powrotem ku sobie.
- Nie jest tak, durniu, jak myślisz?! Tylko twoje szwedki z daleka widać! A poza tym
powiedz, że jesteś w stanie szybko uskoczyć za drzewo czy mur, skryć się w tłumie... Jeśli
tak, to idziesz z nami.
Janusz milczał chwilę.
- Chyba... Chyba nie... - powiedział ochryple.
Zośka przytuliła go do siebie mocno.
- Widzisz. Wczoraj pod knajpą byłeś wspaniały, ale są rzeczy... które ci za bardzo nie
pasują... zgoda? I nie gniewaj się za to na mnie!
- Zgoda.
Uścisnęli się raz jeszcze.
Janusz z pogodną już miną i książką w rękach rozsiadł się na krzesełku przed
namiotem.
Mogliśmy ruszać pod zamek.
Schodziliśmy uliczką, gdy popatrzyłem z podziwem na Zośkę.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taka świetna psychoterapeutka.
Dziewczyna zarumieniła się.
- Czasami wydaje mi się, że właśnie psychoterapeutka chciałabym zostać. Ale proszę
o tym nikomu nie mówić. Nie chciałabym, żeby się śmiano z mych planów. No, bo taka
roztrzepana, a tu poważna pani psychoterapeutka...
Dałem solenne przyrzeczenie dochowania tajemnicy, które łamię dopiero teraz.
Wypatrywanie na parkingu przed zamkiem skody Mrówczyńskiego nie przedstawiało
żadnego kłopotu, choć stało tu kilka tej samej marki i barwy samochodów. Po prostu
śledzenie ułatwił nam sam właściciel felicii, obiegający swój wóz w kółko, to wsiadający do
niego, to wysiadający, tu znów przysiadający na murku opodal auta. W swych ruchach
przypominał jako żywo figurkę z pozytywki. Im bliżej było czwartej, tym ruchy
Mrówczyńskiego były coraz szybsze. Aż wreszcie nadeszła upragniona czy przeklęta godzina
- nie wiem, co sądził o niej nasz bohater - i pan Jan zamarł wciśnięty w przednie siedzenie
swego wozu.
Czas upływał. Wreszcie pan Jan poruszył się, wyszedł z samochodu i rozpoczął swój
poprzedni bieg dokoła felicii.
Muszę przyznać, że trwało to długo i było nużące dla obserwatora.
Aż wreszcie mój zegarek wskazał piątą. W tejże chwili Mrówczyński wyrzucił w górę
ramiona triumfalnym gestem, wskoczył do skody i zawracając z piskiem opon pomknął w dół
szosą.
- Co mu się stało? - spytała Zośka.
Pokręciłem głową.
- Nic wyjątkowego. Najpierw ustalił, że z dwóch wrogów: policji i Batury, grozniejszy
jest ten drugi. Chciał się więc z nim, kto wie jakim kosztem, dogadać. Gdy Batura nie przybył
na umówione spotkanie stomatolog uznał, że jakiś kaprys losu sprzątnął jego wroga. Ucieszył
się z tego strasznie i pomknął w siną dal, pewien, że wszystkie kłopoty ma z głowy. Niestety,
tak najczęściej nie bywa...
- To co my teraz robimy? - spytała Zośka.
- Biegniemy do Rosynanta, aby dowiedzieć się, gdzie to poniosło mistrza sztuki
dentystycznej. Mam nadzieję, że Janusz zechciał zerknąć na ekran od czasu do czasu, ale to
na wiele się nie przyda. Janusz nie umie obsługiwać sprzętu!
Jednak Janusz czuwał i przywitał nas ożywiony:
- Co ten wyrwiząb wyprawia?! Miota się po całym ekranie. Już raz nawet musiałem
podnosić go z podłogi i wsadzać z powrotem za szkło!
Roześmieliśmy się.
- No, pokaż, co wyprawia pan Mrówczyński?
Rzeczywiście, jaskrawy punkcik błądził tylko sobie znanymi drogami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl