[ Pobierz całość w formacie PDF ]
latarki, wycinając z jednolitej ściany czerni przede mną kontury sylwetki
Szczurołapa . Czym prędzej odpowiedziałem na jego sygnał, zapalając na moment
latarkę, i ruszyłem w jego kierunku.
- Nikogo nie było przez cały dzień - powiedział Szczurołap , kiedy się z nim
przywitałem. - Ledwie kilka samochodów przejechało, ale nikt się nie zatrzymał.
Może nie przyjdą...
- Muszą przyjść. Przestępca zawsze wraca na miejsce zbrodni...
- Oby miał pan rację - powiedział Szczurołap , usiadł na ziemi i oparł się
plecami o drzewo.
Poszedłem za jego przykładem. Zciółka i drobne gałązki zachrzęściły pod
moim ciężarem. Siedzieliśmy w ciemnościach, pięćdziesiąt metrów od szosy, patrząc
na wstążkę drogi, którą tylko od czasu do czasu przebiegały świetliste smugi
reflektorów samochodowych. Za każdym takim przejazdem zrywaliśmy się z miejsca
i uważnie lustrowaliśmy drogę. I za każdym razem, widząc czerwone tylne światła,
opadaliśmy na nasze miejsca pod drzewami.
Było grubo po północy i chyba się zdrzemnąłem zmęczony wyczekiwaniem,
kiedy poczułem, że Szczurołap szturcha mnie w ramię.
- To chyba oni - szepnął cicho.
Spojrzałem w stronę drogi.
Na poboczu szosy, naprzeciwko nas, stała niewielka furgonetka. Kierowca nie
zgasił długich świateł. Wyszedł z pojazdu i zapalił papierosa. Oparł się ciężko o
maskę wozu, w strumieniach światła, co powodowało, że nie sposób było rozpoznać
jego twarzy. Widzieliśmy tylko wysoką chudą sylwetkę.
Kierowca rozejrzał się powoli wokoło, a potem zniknął za samochodem. Po
chwili pojawił się przy tylnych drzwiach furgonetki. Otworzył je, a ze środka
wysypało się kilku ludzi. Zapalili latarki i rozpierzchli się po lesie. Zachowywali się
bardzo cicho. Tylko snopy światła, które cięły noc, odsłaniając co jakiś czas kawałek
pnia, korzeń, kępkę trawy, świadczyły o ich obecności.
- Stąd nic nie widać, podejdzmy bliżej... - szepnąłem do Szczurołapa .
- Mogą nas nakryć. A jest ich więcej...
- Trudno, musimy zaryzykować... - powiedziałem i najciszej jak umiałem
począłem przekradać się w kierunku wozu. Szczurołap westchnął cicho z
rezygnacją i podążył za mną. Po kilku minutach staliśmy za szerokim pniem dębu,
pięć metrów od kierowcy ciągle skrywanego przez blask reflektorów furgonetki.
Postąpiłem jeszcze krok, ale wdepnąłem w uschnięty krzak. Gałązki ustąpiły z
trzaskiem pod moim butem.
Kierowca z niepokojem zatrzymał papierosa w połowie drogi do ust i napiął
się czujnie. Wyrzucił niedopałek. Powoli zaczął obracać głowę w naszą stronę.
Jeszcze chwila, a zobaczę twoją twarz. No dalej, popatrz tutaj! - zachęcałem
go w myślach. Broda wyłoniła się z blasku, mogłem już zobaczyć włosy rzadkiego
zarostu, kiedy z kierunku, gdzie zostawiłem wehikuł, doszedł głośny krzyk.
- Tu jest jakiś staroświecki wóz! W dodatku otwarty!
Rzuciliśmy się ze Szczurołapem w kierunku kierowcy, ale on już był w
furgonetce i włączył silnik. Potknąłem się o jakiś konar leżący na poboczu i upadłem
jak długi na asfalt.
Szczurołap wpadł na mnie. Zwiatła furgonetki oślepiły nas.
No, to już chyba koniec, Pawle! Z tej kabały się nie wywiniesz... -
pomyślałem z rozpaczą. Ale samochód tylko podjechał metr do przodu, potem stanął,
by w końcu zakręcić w stronę, z której dobiegł krzyk. Otwarte tylne drzwi kłapały,
gdy wóz nabierał prędkości.
- Za mną - krzyknąłem, podnosząc się z asfaltu.
Pobiegłem szosą w stronę wehikułu. Furgonetka, którą przyjechali nasi
przeciwnicy stała kilka metrów od leśnej drogi, w głębi której zaparkowałem wehikuł.
Dwie postacie gramoliły się już na pakę , ale na leśnej ścieżce widać było
poruszające się szybko snopy światła latarek. Ruszyłem w tamtą stronę. Szczurołap
biegł za mną.
Przeciwnicy skierowali latarki na mnie. Zasłoniłem oczy ręką ale oni już biegli
w moją stronę. Jeden z nich, przebiegając obok, potrącił mnie. Upadłem na leśną
drogę. Zanim wstałem, jeszcze dwie pary butów przemknęły obok mojej głowy.
Wtem usłyszałem dziki krzyk Szczurołapa . Zerwałem się na równe nogi.
Przede mną przy wehikule nie było już nikogo. Za to po drugiej stronie, na samym
środku leśnego traktu, widać było jakąś skłębioną kulę.
To Szczurołap walczył z napastnikiem, którego latarka upadła w przydrożną
trawę, oświecając długie zdzbła. Skoczyłem na pomoc memu towarzyszowi, ale
zanim zdołałem dopaść walczących, napastnik zrzucił Szczurołapa ze swego
grzbietu. Odepchnął go na bok i pobiegł do szosy, na której czekała już furgonetka.
Rzuciłem się w pościg, ale kiedy wypadłem na asfalt, mogłem tylko odprowadzić
wzrokiem odjeżdżający samochód.
Wróciłem biegiem do Szczurołapa , któremu nic się nie stało, oprócz tego, że
zgubił gdzieś kapelusz z piórem, miał potargane włosy i ubrudzoną twarz. Stał już na
własnych nogach i wpatrywał się w światło latarki, zgubionej przez przeciwnika.
- Szybko, szybko! Moim wehikułem zdołamy ich dogonić! - krzyknąłem.
Ale on nie ruszał się z miejsca.
- Pana bryczką daleko nie zajedziemy... To nie ma sensu...
- Ta bryczka ma pod maską silnik wyścigowego subaru - nie miałem czasu
bawić się w subtelności. - Może jechać z prędkością ponad dwustu kilometrów na
godzinę!
- Chyba że tak... - powiedział i pobiegł za mną do wozu.
Wsiedliśmy, włożyłem kluczyk do stacyjki i zapiąłem pasy.
- Niech pan lepiej też się zapnie - poradziłem towarzyszowi, który mnie
posłuchał.
Przekręciłem kluczyk i silnik zagrał basowo w leśnej ciszy. Włączyłem długie
światła, wrzuciłem jedynkę i docisnąłem pedał gazu.
Ale nie ujechaliśmy daleko. Wehikuł poruszał się bardzo powoli.
- Co się dzieje? - zdziwiłem się. - Przecież silnik pracuje normalnie!
- Może to jednak nie jest silnik subaru? - w głosie Szczurołapa słychać było
delikatną kpinę. - Chyba odepnę pasy... - powiedział.
Zatrzymałem samochód i z latarką w ręku wyskoczyłem na zewnątrz. Szybko
zrozumiałem, dlaczego mój wóz jedzie tak powoli. Opony były pocięte nożem tak, że
nawet pompki wmontowane w koła nie zdołały utrzymać ciśnienia powietrza.
Jechaliśmy tylko na felgach, które na szczęście wytrzymały i nie wygięły się pod
ciężarem wozu.
- Wysiadka... - powiedziałem trochę może zbyt opryskliwie do Szczurołapa ,
wściekły, że w tak prymitywny, ale jakże skuteczny sposób udaremniono nasz pościg.
- To nie pojedziemy dwieście na godzinę? - udawał zawiedzionego
Szczurołap .
- Niestety, wszystkie opony zostały zniszczone. Będę musiał wezwać pomoc -
powiedziałem trochę spokojniejszym tonem, sięgając po komórkę. W gazecie, która
spoczywała na tylnym siedzeniu od wczorajszego ranka znalazłem numer telefonu
pomocy drogowej. Powiedziałem, gdzie jestem, a oni obiecali być za godzinę.
- Niech pan spojrzy na to od jaśniejszej strony - Szczurołap wydobył z
kapoty jabłko i ugryzł je głośno. - Będziemy mogli spokojnie zbadać miejsce
przestępstwa... Ach, przepraszam - spojrzał zdziwiony na jabłko, uśmiechnął się i
wyciągnął je w moją stronę. - Może chce pan ugryzć?
Machnąłem tylko ręką wsiadłem do wehikułu i włączyłem radio. Cichy szum
sprawił, że trochę się odprężyłem i musiałem przyznać rację Szczurołapowi .
Kierowca furgonetki palił papierosa. A co jeśli i on będzie przygryziony? Energicznie
opuściłem pojazd i nie oglądając się za siebie ruszyłem w stronę szosy, oświetlając
sobie drogę latarką. Szczurołap szybko do mnie dołączył:
- Trudno pana rozgryzć - powiedział wyrzucając ogryzek w las. - Najpierw
popada pan w marazm, a teraz gna jak dziki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]