[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- I wtedy pojawia się pan, który dzięki swoim gusłom
ma zapewnić owym naszym ofiarom wieczne szczęście.
Niech pan nie będzie śmieszny. Te sztuczki proszę zachować
dla starych ludzi pamiętających jeszcze stary porządek
i religijny totalitaryzm. Nie musimy nikogo zabijać. Za chwilę
biologia rozwiąże sama ten problem. - nagle Jan zdał sobie
sprawę, że niepotrzebnie zaczął odpowiadać na zarzuty
zakonnika w imieniu państwa. Była to pułapka, którą zastawiał
69
na niego rozmówca. Jan musiał szybko wrócić na właściwe tory
dyskusji.
- A wracając do rzeczy - kontynuował - co powie pan
na to, że wśród całej grupy osób zamordowanych znaleziono
białe róże bardzo rzadkiego gatunku? Ostatnią taką osobą był
ów nieszczęśnik, dzięki któremu mieliśmy okazję się poznać. -
Kurtuazja na pokaz, którą zaprezentował, była tak oczywiście
fałszywa, że aż jego samego drażniły słowa, które
wypowiedział.
- Bardzo się cieszę, - powiedział zakonnik - że sam pan
przestał znowu uprawiać propagandę. Proszę mi wierzyć, ja
jestem na nią odporny. Nie działają na mnie cybernetyczne
sztuczki. Ja już dawno odkryłem swój charakter, który, jak uczą
ojcowie tej tajemnej dziedziny wiedzy, jest niezmienny. Ale
tego pewnie was uczą. Co do kwiatu, to mogę tylko powtórzyć
to, co powiedziałem już wcześniej: nie wiem skąd pochodzi, ani
skąd się wziął. Nie wiem też, kto go przyniósł ani z czyjej
rabatki. Odpowiedzi proszę szukać u siebie. - Pierwsze
i ostatnie słowa mnicha wydały się dla Jana niezrozumiałe. Nie
rozumiał kontekstu, ale sedno wypowiedzi było na tyle
oczywiste, że nie potrzebował już dodatkowych wyjaśnień.
- Dziękuję. To na razie wszystko. - powiedział Jan. -
Zostanie pan przewieziony do aresztu śledczego i niezwłocznie
poinformowany o dalszych pana losach. Do widzenia.
- Trudno wyobrazić sobie, żeby było inaczej. Los ma to
do siebie, że po prostu jest i nie trzeba mnie o nim informować.
Jeszcze jedno...
Jan wychodzący już z pomieszczenia odwrócił się
i spostrzegł wpatrzone w niego oczy zakonnika.
- Ma pan coś jeszcze do dodania?
- Tak, bracie. Pamiętaj o śmierci i nie bój się. Strach to
sojusznik szatana.
Słowa te duchowny wypowiedział powoli i z powagą.
Na adresacie nie zrobiły większego wrażenia. Jan wyszedł
pośpiesznie z pomieszczenia, przeszedł przez pokój z lustrem
i udał się do łazienki, gdzie obmył twarz strumieniem zimnej
wody.
70
Na górze w pokoju szefa czekano już na niego.
Z pierwotnego składu zabrakło tylko policjanta, który musiał
opuścić zgromadzenie, aby nie dowiedzieć się przypadkiem nie
dowiedzieć się czegoś, czego potem będzie żałować. Pewnie
przystał na tę propozycję bardzo chętnie w imię zasady lepiej
nie wiedzieć za dużo .
- Bardzo dobrze się spisałeś - powiedział Szef do
wchodzącego Jana. - Facet jest bardzo sprytny. Nie uległeś jego
prowokacjom.
- A może to nie spryt tylko inteligencja? W każdym
razie zdrowo mnie wykończył. Co udało się ustalić? - mówiąc
te słowa spojrzał na Waliszka uśmiechającego się szyderczo
pod nosem. Nie wiadomo, co było powodem jego dobrego
samopoczucia. Może słabości Jana wobec przesłuchiwanego,
a być może świadomość, że aresztant w końcu trafi w jego
ręce? To byłaby ostateczność, której Jan nie życzyłby nawet
największemu wrogowi.
- Na szczegółowe analizy informacji wydobytych przez
ciebie będziemy musieli jeszcze poczekać. Będą jeszcze dzisiaj.
Zajmą się tym nasi analitycy.
- Dlaczego nie był wcześniej przesłuchiwany przez
policjantów?
- Po przejęciu przez nas sprawy zakazałem im tego. -
powiedział Czerwieniecki. - A teraz idz i odpocznij. Wyniki
systemowej analizy odbierzesz w domu. Gdy tylko przeczytasz
materiał, dzwoń do mnie. - słowa te oznaczały koniec
dzisiejszego zebrania. Wszyscy zgromadzeni wstali i pożegnali
się ze sobą.
Poczuł zmęczenie dopiero w chwili, gdy znalazł się na
ulicy. O dziwo, świeże powietrze zamiast podziałać
pobudzająco, wprawiło go w senność. Widocznie jego
wytrenowany organizm, przyzwyczajony do nagłych skoków
adrenaliny, pod wpływem tlenu upomniał się o swoje.
Przechodząc obok kwiaciarni dostrzegł, że róże na wystawie są
białe. Postanowił wejść do środka. Od progu uderzył go
71
odurzający zapach pomieszanych gatunków kwiatów,
spotęgowany być może niewielkimi rozmiarami pomieszczenia.
Za ladą stała wiekowa już kobieta nie ukrywająca jednak
rozpaczliwie śladów swej starości. Wzbudzała sympatię.
Podszedł do niej.
- Dzień dobry. Poproszę białą różę. - powiedział Jan.
Twarz kobiety nagle spochmurniała.
- Och, czy coś się stało? - spytała kobieta z troską
w głosie.
- Nie, nie, nic takiego. Po prostu te na wystawie
wyglądają tak przepięknie.
- Ach tak, oczywiście. Bardzo proszę. - kobieta
zręcznym ruchem wyciągnęła z wazonu kwiat i owinęła jego
łodygę wąskim paskiem aluminiowej foli. Potem podała cenę.
Telefonem Jan uiścił należność. Telefon był tylko z nazwy
dawnym urządzeniem do prowadzenia rozmów na odległość.
Już od dawna przybrał rozmiary nieco większej karty
kredytowej z dotykowym ekranem. Posiadał wiele funkcji,
w zależności od zastosowanego przez użytkowania
oprogramowania. Do najważniejszych należało pełnienie formy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]