[ Pobierz całość w formacie PDF ]
już salę posiedzeń i wszedł do westybulu, gdzie wpadł wprost na
Liz Peterson. Uniosła rękę i wymierzyła mu ze wszystkich sił po-
liczek.
Głowa odskoczyła mu na bok. Złapał dziewczynę za nadgarstek.
- Liz, uspokój się.
- Jak mogłeś? - spytała zapalczywie. - Jak mogłeś tak postąpić
z Charlim?
- Ktoś musiał go powstrzymać.
- Ale nie w ten sposób. Nie musiałeś ukrzyżować go publicznie.
- A co byś proponowała? Liz, on był szalony, bliski obłędu.
Nawet Eric tak uważał. Powiedział mu wprost, że stracił rozum.
Zżerało go poczucie winy, więc chciał ją zwalić na Iana.
- Ian! - pogardliwie rzuciła Liz. - I ten człowiek chciał mnie
poślubić? Nie chcę go już więcej widzieć. Mógł zataić ten list.
- Tak właśnie chciał zrobić - odparł McGill. - Ale mu to wyper-
swadowałem. To byłaby głupota. Mieliście się podobno spotkać
wczoraj w nocy, prawda?
Pokręciła głową.
- Charlie znowu się wygłupił. Pod byle pretekstem zwabił mnie
do samochodu i, jadąc jak szaleniec, wywiózł za miasto. - Zamilkła,
kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. - Tak czy owak,
wysadził mnie na polnej drodze i zwyczajnie odjechał. Dochodziła
już północ, gdy wróciłam do miasta. Zadzwoniłam do Iana, ale nie
zastałam go w pokoju. Myślałam, że zobaczę go dziś rano, ale miał
ten wypadek.
- Czy Charlie wiedział, że miałaś spotkać się z Ianem?
- Nie, chyba że od Erica.
- A więc powiedziałaś Ericowi, a on wspomniał o tym Charlie-
mu. To była głupota. - Wziął ją za ramię. - Musimy pogadać,
dziewczyno i lepiej, żebyś w trakcie tej rozmowy wypiła drinka.
Pięć minut pózniej, przy dyskretnie ukrytym stoliku, stojącym
w hotelowym holu, McGill rzekł:
- To nieco skomplikowana historia. Kiedy przyszedł list Millera,
Ian przeczytał go i zadał mi tylko jedno pytanie. Chciał wiedzieć,
czy lawina spadłaby, gdyby nie ingerencja Charliego. Musiałem
przyznać, że tak. To była tylko kwestia czasu, Liz.
Podniósł szklankę i zapatrzył się w nią.
- Kiedy Ian to usłyszał, chciał, bym zataił treść listu. Wyperswa-
dowałem mu to, ale wtedy oświadczył, że najpierw chciałby tę
sprawę wyjaśnić tobie.
- A ja się nie zjawiłam - stwierdziła głucho Liz.
- Gdy zobaczyłem go znowu, kwalifikował się już tylko do
szpitala, a ja postanowiłem łgać jak pies Stenningowi, poznałaś go
przecież.
- Co on ma z tym wspólnego?
McGill opowiedział jej o starym Benie Ballardzie, o Ballard Trust
i zadaniu nałożonym na Stenninga. Zajęło to sporo czasu. Zakoń-
czył, mówiąc:
- Nawet znając treść listu Millera, Ian odesłał Stenninga do
diabła. On sam mi to niedawno powiedział.
- Był więc gotów z tego wszystkiego zrezygnować? - wolno
spytała Liz.
- Nie myśl tylko, że ze względu na Charliego. On nie chciał
ciebie zranić. Nie obwiniaj go więc o nic. Zresztą, to już bez zna-
czenia. Stenning ma dowód, że Ian w końcu stłamsił Petersonów.
Może podejrzewać szwindel, ale nie uda mu się tego dowieść,
a ponieważ jest prawnikiem, zaakceptuje to. - McGill uśmiechnął
się. - Z tego, co dzisiaj powiedział, wnioskuję, że odpowiada mu
takie rozwiązanie.
- Chyba trochę nabrałeś Stenninga? - spytała, nieco rozbawio-
na Liz.
- Niezupełnie. Uważam, że stary Ben mylił się. Twierdził, że szef
Ballard Trust musi mieć w sobie stal. Ja zaś sądzę, że wokół jest już
wystarczająco dużo ludzi ze stali, może nawet jest ich zbyt wielu.
Wychodzą z mody. To, czego obecnie trust potrzebuje, to człowiek,
który połączy w sobie zalety menedżera, administratora i dyploma-
ty, a Ian spełnia te warunki i jeśli będzie mu potrzebna jakaś domie-
szka stali, zyska ją, mając obok siebie kogoś z Petersonów.
- Och, Mikę, czy sądzisz...? - Liz położyła dłoń na ręce McGilla,
a w jej oczach pokazały się łzy. - Mikę, sama już nie wiem. Policja
zabrała Charliego z powodu wywołania lawiny, a...
- Nie! - ostro przerwał jej McGill. - To nie z powodu lawiny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]