[ Pobierz całość w formacie PDF ]
echem w moich uszach jeszcze przez kilka sekund. Henri znowu podnosi broń, trzyma z wycelowaną
lufą. Wychylam się, żeby spojrzeć przez okno. Dwóch powalonych skautów leży na trawie, bez ruchu. Jeden rozpada
się na proch z takim samym głuchym pacnięciem jak tamten w korytarzu. Drugiego Henri dobija jeszcze jednym
strzałem i dzieje się to samo. Wokół ich spopielonych resztek roi się od cieni.
- Szóstko, przerzuć tu jedną lodówkę - prosi Henri.
Mark i Sara patrzą w zdumieniu, jak lodówka płynie do nas w powietrzu i ustawia się przed oknem, tak żeby
Mogadorczycy nie mogli wejść ani zajrzeć do środka.
- Lepsze to niż nic - mówi Henri i odwraca się do Szóstki. - Ile mamy czasu?
- Niewiele. Oni mają bazę trzy godziny drogi stąd, w wydrążonej górze w Wirginii Zachodniej.
Henri łamie strzelbę, wkłada dwa świeże naboje i zamyka lufę.
- Ile tu się mieści pocisków? - pytam.
- Dziesięć.
Sara i Mark szepczą do siebie. Podchodzę do nich.
- Wszystko w porządku? - pytam.
Sara kiwa głową, Mark wzrusza ramionami, żadne z nich tak naprawdę nie wie, co powiedzieć w sytuacji grozy.
Całuję Sarę w policzek i biorę ją za rękę.
- Nie martw się. Wybrniemy z tego. Zwracam się do Szóstki i Henriego:
- Dlaczego oni czekają na zewnątrz i nic nie robią? Dlaczego nie wybiją któregoś okna i nie wtargną do środka?
Przecież wiedzą, że mają przewagę.
- Oni tylko chcą nas przytrzymać, tu w środku - wyjaśnia Szóstka. - Mają nas dokładnie tam, gdzie chcą,
wszystkich razem, zamkniętych w jednym miejscu. Czekają teraz na innych, na żołnierzy z ich bronią, wprawnych w
zabijaniu. Są zdesperowani, bo wiedzą, że rozwijamy nasze Dziedzictwa. Nie mogą sobie pozwolić na schrzanienie
okazji i ryzyko, że staniemy się silniejsi. Wiedzą, że część z nas jest zdolna podjąć walkę.
- W takim razie musimy się wydostać - mówi błagalnie Sara sin bym i drżącym głosem.
Szóstka przytakuje jej uspokajająco. I wtedy przypominam sobie coś, o czym w całym tym poruszeniu
zapomniałem.
- Zaraz... Przecież to, że tu jesteś, że jesteśmy tu razem, likwiduje moc czaru. Wszyscy inni są teraz łatwym łupem
- mówię. - Każdego z nas mogą zabić, kiedy zechcą.
W przerażonej twarzy Henriego czytam, że jemu również wypadło to z głowy
- Tak. Musiałam podjąć to ryzyko - mówi Szóstka. - Nie możemy ciągle uciekać i mam dosyć czekania. Wszyscy
się rozwijamy, wszyscy jesteśmy gotowi wziąć odwet. Nie zapominajmy, co oni nam zrobili tamtego dnia, a ja nie
mam zamiaru zapomnieć, co zrobili Katarinie. Wszyscy, których znaliśmy, zginęli, nasze rodziny, nasi przyjaciele.
Myślę, że oni postanowili zrobić z Ziemią to samo, co zrobili z Lorien, i są prawie gotowi. Siedzenie z założonymi
rękami to zgoda na takie samo zniszczenie, taką samą śmierć i zagładę. Jak można stać bezczynnie i pozwolić, żeby do
tego doszło? Jeśli ta planeta zginie, my zginiemy razem z nią.
Bernie Kosar wciąż ujada przy oknie. Jestem skłonny wypuścić go na zewnątrz, zobaczyć, co może zrobić. Ma
spieniony pysk, odsłonięte zęby, zjeżoną sierść na środku grzbietu. Pies jest gotów, myślę. Pytanie, czy reszta z nas jest
gotowa.
- No cóż, jesteś teraz tutaj - mówi Henri. - Miejmy nadzieję, że inni są bezpieczni, że poradzą sobie sami. Jeśli
któremuś coś się stanie, wy dwoje natychmiast będziecie wiedzieć. W naszym wypadku wojna przyszła do nas sama.
Nie prosiliśmy o nią, ale skoro już jest, nie mamy innego wyjścia, niż stawić jej czoło, dając z siebie wszystko. - Unosi
głowę i patrzy na nas długą chwilę, białka jego oczu lśnią w ciemności sali. - Zgadzam się z tobą, Szóstko. Nadszedł
już czas.
30
Do sali gospodarstwa domowego wpada zimny wiatr, przystawiona do wybitego okna lodówka niewiele daje, tym
bardziej że szkoła jest wyziębiona z powodu braku prądu. Szóstka jest teraz w samym gumowym kombinezonie, całym
czarnym poza szarym ukośnym pasem na przedzie. Stoi pośrodku grupy tak opanowana i pewna siebie, że zapragnąłem
mieć własny loryjski kombinezon. Kiedy otwiera usta, żeby coś powiedzieć, przerywa jej głośny huk z zewnątrz.
Wszyscy rzucamy się do okien, ale nic nie widać i nie mamy pojęcia, co się dzieje. Po łomocie następuje kilka
głośnych uderzeń i odgłosy rozdzierania, miażdżenia, jakby ktoś brutalnie coś niszczył.
- Co się dzieje? - pytam.
- Twoje światła - mówi Henri ponad dzwiękami destrukcji. Zapalam je i przeczesuję dziedziniec, ale światło sięga
na odległość
trzech metrów, a dalej pochłania je mrok. Henri cofa się i przechyla głowę, wytężając słuch w najwyższym skupieniu,
w końcu kiwa głową w bezsilnej rezygnacji.
- Niszczą wszystkie samochody z moim włącznie. Jeśli wyjdziemy z tego żywo i uda nam się uciec z tej szkoły, to
tylko na własnych nogach.
Na twarzy Marka i Sary maluje się przerażenie.
- Nie mamy więcej czasu do stracenia - mówi Szóstka. - Musimy się ruszyć, zanim przyjadą żołnierze i bestie. Ona
mówiła, że można się wydostać przez salę gimnastyczną. - Kiwa na Sarę. - To nasza jedyna nadzieja.
- Ona ma na imię Sara - mówię.
Siadam na najbliższym krześle wytrącony z równowagi zniecierpliwieniem w głosie Szóstki. Wydaje się ona
najbardziej opanowaną osobą, która zachowała zimną krew w tych chwilach grozy Bernie Kosar jest znowu przy
drzwiach, skrobie pazurami w lodówki, które je blokują, warczy i skomle. Mam zapalone światła, więc Szóstka po raz
pierwszy przygląda mu się dokładnie, mruży oczy i wysuwa twarz do przodu. Podchodzi do niego i schyla się, żeby go
pogłaskać. Widzę, jak się uśmiecha, i wydaje mi się to dziwne.
- Co? - pytam.
- Nie wiesz?
- Czego nie wiem?
Jej uśmiech rozkwita i podąża za Berniem, który biegnie z powrotem do okna, drapie w nie, warczy,
poszczekuje w rosnącej frustracji. Szkoła jest otoczona, grozi nam śmierć, prawie pewna, a Szóstka się uśmiecha. To
mi działa na nerwy
- Twój pies - mówi. - Naprawdę nie wiesz?
- Nie - przyznaje Henri.
Odwracam się do niego. Kręci głową, patrząc na Szóstkę.
84
- Co jest, do diabła? - pytam. - O co chodzi?
Szóstka spogląda to na mnie, to na Henriego. Potem zaśmiewa się krótko, lecz nic nie mówi, bo coś innego
przyciąga jej uwagę. Spieszy się do okna, a my za nią, i tak jak poprzednio przyćmione światła reflektorów mkną
po zakręcie drogi i znikają na szkolnym parkingu. Następny samochód, może jakiś trener albo nauczyciel.
Zamykam oczy i głęboko oddycham.
- Może to nic nie znaczy - mówię.
- Zgaś swoje światła - prosi Henri.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]