[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie czekałem, by sprawdzić jego reakcję, była w końcu bez znaczenia. Wzią-
łem płaszcz, kapelusz, ubrałem się i sprawdziłem, czy w kieszeniach jest wszyst-
ko, co trzeba. Pózniej oblałem watolinę alkoholem. Wylałem na nią tyle wódy, że
pokój zaczął cuchnąć jak gorzelnia.
Wróciłem do Nalanej Gęby i rozciąłem mu pęta na kostkach.
 Wstawaj. Tylko powoli.
Podnosił się niepewnie, bo krępowały go więzy na rękach. Wreszcie stanął
i stał bezwolnie, wpatrując się we mnie. Jego oczy były puste, nic nie umiałem
z nich wyczytać. Uniosłem lufę pistoletu.
 Idz  powiedziałem.  Zatrzymaj się metr przed drzwiami. Ale raczej
w nie nie kop, bo skutki będą fatalne. Dla ciebie.
Posłusznie wypełnił rozkaz. Wziąłem jego marynarkę i narzuciłem mu ją na
ramiona tak, że po bokach zwisały puste rękawy. Wyjąwszy brak rąk i knebel
w ustach, wyglądał zupełnie normalnie, a przynajmniej na tyle normalnie, by
z chwilą, gdy otworzą się drzwi, dać mi ułamek sekundy przewagi. Sztuka po-
lega na tym, żeby przeciwnika zaskoczyć, a gdy przystąpię do działania, strażnik
będzie miał na co patrzeć.
Zapaliłem zapałkę i upuściłem ją na kupkę watoliny. Buchnął nikły, błękit-
nawy płomyk, który się szybko rozprzestrzeniał. Fakt, nie był to duży pożar,
ale w tych warunkach lepszego nie umiałem zorganizować. Nie spuszczałem zeń
oczu, dopóki nie ujrzałem dziarskich, żółtych języków ognia. Wtedy nacisnąłem
dzwonek, którym Nalana Gęba sygnalizował zwykle, że chce już wyjść z sypialni.
Gdy szczęknął zamek, czaiłem się tuż za Nalaną Gębą. Szturchałem go od
czasu do czasu lufą pistoletu, bo nie chciałem, by zapomniał, w jakim znajdu-
je się położeniu. Drzwi otworzyły się. Grzmotnąłem go w kręgosłup pistoletem,
wypchnąłem z pokoju i wrzasnąłem donośnie:
 Pożar! Pali się!
Nalana Gęba zatoczył się na korytarzu, a ja schowałem się błyskawicznie tuż
za nim. Nad jego ramieniem dostrzegłem zdumioną minę strażnika. Facet miał
zwolnione reakcje. Trzymał w łapie jakąś broń, ale gdy ujrzał w sypialni migotli-
wą poświatę ognia, gdy zobaczył, że w jego stronę kuśtyka Nalana Gęba, zaczął
się trząść ze strachu. Wraz z otwarciem drzwi do pokoju wpadł silny podmuch
powietrza i ogień rozbuchał się na dobre. Nie sądzę, by strażnik mnie w ogóle
114
zauważył.
Jeszcze raz pchnąłem Nalaną Gębę tak, że wpadł na strażnika, po czym oby-
dwaj znalezli się na podłodze w kotłowaninie rąk i nóg. Wypaliła czyjaś broń, ktoś
krzyknął; z całą pewnością strażnik, bo Nalana Gęba miał w ustach knebel.
Przeskoczyłem splątane ciała i z odbezpieczonym pistoletem w garści runąłem
w korytarz. Korytarz był wykładany boazerią. Po obu stronach znajdowały się ja-
kieś drzwi, ale nie zwracałem na nie uwagi. Dotarłem na podest schodów. Jedne
prowadziły w górę, drugie w dół. Ruszyłem w górę. Tak, w górę, w tej sprawie de-
cyzję podjąłem już minionego wieczoru. Dziwna rzecz, ale ludzie, którzy uciekają
z jakiegoś budynku, biegną zawsze na parter, dlatego na ogół zostają schwytani.
Przypuszczam, że postępują tak instynktownie, jednak tam, gdzie byłem szkolony,
uczyniono wszystko, żeby instynkt ten wykorzenić.
Piętro nie wyglądało już tak elegancko i świeciło nagimi ścianami. Domyśli-
łem się, że to zaplecze dla służby. Musiałem więc wystrzegać się Taafego, o ile Ta-
afe  w co wątpiłem  był rzeczywiście tego rodzaju służącym. Poruszałem się
szybko, usiłując nie robić hałasu. Z dołu dobiegały mnie coraz głośniejsze krzyki.
Przebywanie na korytarzu stawało się z każdą chwilą bardziej niebezpieczne, za-
tem wyciągnąłem przed siebie pistolet i wpadłem do najbliższego pomieszczenia.
Dzięki Bogu, na nikogo się tam nie nadziałem. Ledwo zamknąłem za sobą
drzwi, usłyszałem czyjeś ciężkie tupanie. Zasunąłem zasuwkę i podszedłem do
okna. Stwierdziłem, że znajduję się z drugiej strony domu, i że dziedziniec mam
za plecami. Pierwszy raz zobaczyłem otaczający mnie krajobraz. Widok był miły:
bezkresne pola, łaty leśnego zagajnika, a w oddali niebieskozielone góry. W od-
ległości kilkuset metrów od domu szosą pędził samochód. Tam czekała wolność.
Od ponad półtora roku nie widziałem niczego prócz kamiennych ścian, a mój
wzrok biegł ledwie na kilka metrów przed siebie. Rzut oka na wiejski krajobraz
sprawił, że gardło mi się ścisnęło, a serce zaczęło walić jak młotem. %7łe chmury
stały nisko? %7łe nagłe uderzenie wiatru bryznęło w szybę kroplami deszczu? To
nie miało żadnego znaczenia. Tam, na zewnątrz, znajdę się znów na swobodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl