[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krocze. Zawył z bólu i zgiął się wpół, ale nie upadł. Agentka obiema rękami złapała jego
potylicę i uderzyła silnie twarzą zdezorientowanego mięśniaka o blat biurka. Krew z
rozbitego nosa zachlapała mebel. Elegancik, który do tej pory przyglądał się temu obojętnie,
pokiwał z uznaniem głową. Dziewczyna dopadła drzwi i wybiegła na zewnątrz.
Ruszaj za nią warknął Gożłakow. Ludzie nie mogą jej zobaczyć, a ci kretyni na
zewnątrz jej nie zatrzymają.
Ultra wiedziała, że musi dobiec do mostka nad rozpadliną, którym przechodziła, idąc
tutaj, bo inaczej nie będzie miała szans. Jednak po kilku metrach od strony lasu zastąpili jej
drogę dwaj ochroniarze. Z pewnością nie dorównywali siłą mięśniakowi z biura, ale
dziewczyna nie chciała ryzykować. Zamiast uciekać w inną stronę, ku ich zdziwieniu
dobiegła do nich. Metr przed pierwszym padła na ziemię i podcięła go silnie. Mężczyzna
zwalił się na plecy, wydając głuche stęknięcie. Agentka wiedziała, że przez pewien czas
będzie mu brakować oddechu, więc całą uwagę poświęciła drugiemu z napastników. Szybko
podniosła się z ziemi, ale było już za pózno. Jego cios udało jej się tylko zamortyzować, lecz
niestety doszedł policzka i zachwiał nią. Na szczęście odruchowa kontra wymierzona
precyzyjnie w podbródek, najczulsze miejsce na twarzy, odniosła skutek. Ochroniarz
zachwiał się wyraznie zamroczony. Ultra cofnęła się o krok, obróciła błyskawicznie na lewej
nodze i potężnie uderzyła mężczyznę piętą w prawą skroń. Padł jak kłoda niezdolny do
dalszej walki.
Grzegorz Marat, obserwując kątem oka, co się dzieje, przemieszczał się szybko w stronę
mostka. Wiedział, że w ten sposób przetnie drogę dziewczynie. Kiedy Ultra znowu zaczęła
biec, był dziesięć metrów przed nią. Pistolet wymierzony w jej głowę ostatecznie przekonał
ją, że właśnie nadszedł koniec i nic już nie da się zrobić. Nie miała oczywiście broni, a
mężczyzna w białym garniturze wyglądał na zawodowca. Zatrzymała się i czekała na strzał.
Nie warto ginąć powiedział spokojnie Marat.
A lepiej wpaść w twoje łapy?
Nie chcemy zrobić ci krzywdy. Jeśli uspokoisz się i przestaniesz uczyć naszych ludzi
tych fikołków-koziołków, wszystko ci wytłumaczymy.
Ultra oddychała ciężko i starała się zebrać myśli.
Mamy Czechowicza ciągnął Marat, opuszczając broń. Wiemy, co tu robisz, choć nie
dowiedziałem się jeszcze, dla kogo pracujesz. Jedno jest wszak dla mnie pewne: nie narazisz
go. I dlatego teraz spokojnie wrócimy do biura i pogadamy. Mam rację?
Dziewczyna pokiwała głową, nie spuszczając z niego oczu.
Gdzie on jest?
W domku, z którego uciekłaś. Na piętrze.
Nagle usłyszeli sygnał telefonu komórkowego Ultry. Leżał gdzieś w trawie. Agentka
zgubiła go podczas walki. Marat pokręcił głową.
Nie mogę pozwolić ci odebrać.
Wiem. Co teraz? zapytała spokojnie.
Połóż się twarzą do ziemi. Wiem, że nie masz broni, ale muszę cię przeszukać.
Piotr Krentz jechał szybko samochodem. Jego zachmurzone czoło i zaciśnięte usta
wskazywały, że nie może być bardziej zdenerwowany. Spojrzał na zegarek. Minęła piąta, ale
liczył, że zdąży na czas. Willa, do której zmierzał, powinna lada chwila pojawić się po prawej
stronie szosy, w głębi. Raz jeszcze sięgnął po swój telefon komórkowy i nacisnął odpowiedni
klawisz.
Tak usłyszał głos Bauera.
I co? spytał bez wstępów.
Nic, cisza.
A Kniewicz?
Tak samo.
Zadzwonię pózniej rzucił na zakończenie i rozłączył się.
Droga do potężnej willi, w której odbywało się przyjęcie, ukazała się w zasięgu wzroku,
więc zwolnił. Skręcił w prawo, przejechał pięćdziesiąt metrów i stanął przed bramą. Na
żądanie strażnika wyjął odpowiednią legitymację, po czym wjechał do środka. Zatrzymał się
na parkingu i szybko wyskoczył z wozu. Podszedł do ochroniarza i wręczył mu wizytówkę,
na której widniało tylko nazwisko.
Zanieś to Tadeuszowi Malinowskiemu i powiedz, że czekam tu na niego rzekł tonem
nie znoszącym sprzeciwu.
Ochroniarz chwilę się wahał, ale widząc zimne spojrzenie Krentza, wszedł do środka bez
zadawania pytań. Po dwóch, może trzech minutach w drzwiach pojawił się Malinowski.
O, miło mi, że pan wpadł! Uśmiechnął się szeroko, odciągając pułkownika w stronę
parkingu. Gdy przeszli kilkadziesiąt metrów, jego uśmiech zniknął.
Co ty wyrabiasz?! syknął, rozglądając się uważnie. Wpadasz tu nieproszony,
odrywasz mnie od ministra i machasz ochroniarzom przed oczami wizytówką. Wiesz, co
będzie, jak któryś z tych kretynów ze środka zobaczy nas razem?!
Mam to w dupie. Gdzie jest moja agentka? spytał groznie pułkownik.
Malinowski chwilę stał bez ruchu.
Nie zgłosiła się?
Próbujemy się z nią połączyć od ponad trzech godzin!
W porządku, daj mi trochę czasu. Skontaktuję się z tobą. Jeszcze nie wiem wszystkiego,
ale jak się dowiem, będziesz pierwszym, do którego zadzwonię.
Krentz złapał go silnie za ramię.
Ty chyba nie słyszysz, co do ciebie mówię! Moja agentka i dwaj cywile umierają być
może właśnie dwa tysiące kilometrów stąd, bo najpierw wpakowałeś nas w to gówno i
zapomniałeś wspomnieć o kilku faktach, a teraz chcesz mnie spławić i wrócić tam, by
poklepywać się po plecach z mordercami!
Cicho! jęknął Malinowski.
Mam tam wejść i spytać premiera o szczegóły?
Dobrze, pogadam z tobą, tylko już przestań. Chodz do mojego samochodu.
Ruszył w stronę dużego, granatowego volvo stojącego niemal na samym końcu parkingu.
Krentz ponownie zrobił spokojną, wyrachowaną minę. On również uważnie się rozejrzał, ale
na parkingu oprócz nich nie było nikogo. Najbliższą osobą był kręcący się sto metrów dalej
ochroniarz.
Malinowski otworzył pilotem samochód i wsiadł. Krentz zajął miejsce pasażera.
Jesteś pewny, że tu jest bezpiecznie? zapytał na wszelki wypadek.
Na sto procent. Sprawdzam codziennie.
No dobrze westchnął Krentz. Co ma z tym wszystkim wspólnego rząd i dlaczego
nie chciałeś rozmawiać o tym przez telefon?
Słyszałeś o facecie, który nazywa się Roman Giertychowski?
Jasne. Tajny doradca ministra obrony narodowej.
Właśnie. A wiesz, czym się teraz zajmuje?
To nie moja działka.
Jest specjalistą od wszelkiego rodzaju nowości dotyczących broni, nie tylko
konwencjonalnej zresztą. Ma dbać, aby minister jak najwcześniej wiedział o wszystkich
nowinkach. Oczywiście zajmuje się też projektami badawczymi i eksperymentami. Bada i
opisuje, ma do tego sztab ludzi.
Chciałeś powiedzieć: szpiegów?
Też, ale nie tylko.
Sam nie dałby rady.
Oczywiście, że nie przyznał Malinowski. Jednak nie jesteśmy sami. Amerykanie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]