[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przydrożnego baru cudzoziemiec robi na nich jakiekolwiek
wrażenie? Nawet jeśli nie zdarza się to często? Nawet jeśli
nie potrafią zrozumieć, co go tu sprowadza? Dlatego póz-
niej, kiedy wreszcie ktoś zdecyduje się nawiązać rozmowę,
jednym zpierwszych pytań będzie:
 Apo co tu przyjechałeś?
Wtych słowach też nie wyczuwa się niechęci. Raczej
niedowierzanie. Bo chociaż faktycznie żyją tutaj długo,
chociaż świetnie pamiętają, że jako pierwszy lud świata
uznali Jezusa Chrystusa za prawdziwego Boga, to przecież
przyzwyczaili się już do tego, że poza nimi samymi ni-
kogo właściwie to nie interesuje.
Więc częstują kawą. Jak na przykład ten starszy męż-
czyzna ze wsi Oszakan, który widząc cudzoziemca czeka-
jącego na autobus na pustym, rozgrzanym słońcem placu,
podszedł do niego iuprzejmie zaprosił do własnego domu
jedynie po to, nie licząc rzecz jasna kawy ikieliszka wód-
ki, żeby opowiedzieć mu oswoim nie do końca udanym
życiu. Tak jakby liczył na to, że ktoś jednak patrzy na ten
plac zgóry ktoś, kto nagrodzi go za ten dobry uczynek
jakimś drobnym szczęściem. Tak jakby bo zjego opo-
wieści wynikało, że na nic takiego nie liczy.
 Autobus będzie dopiero za półtorej godziny powie-
dział tylko na wstępie tytułem usprawiedliwienia.
Ale na kawie zwykle się nie kończy. Bo zaraz pózniej
okazuje się, że trzeba coś zjeść, że trzeba zatroszczyć się
oto, czy cudzoziemiec aby na pewno ma już upatrzone
84
miejsce na nocleg. Jeśli nie ma, od tej chwili nie musi już
zaprzątać sobie tym głowy.
Częstują tym, co mają, chyba że czas iokoliczności po-
zwalają zakrzątnąć się izorganizować kawałek lepszego
mięsa lub butelkę szlachetniejszego alkoholu. Achociaż
sztukę uprawy winorośli poznali wcześniej niż starożytni
Grecy, dziś chętniej piją trunki wysokoprocentowe, przy
czym bardziej od słynnych ormiańskich koniaków cenią
sobie domowe destylaty przygotowane własnoręcznie lub
kupione od bieglejszych wtym rzemiośle sąsiadów.
Niektórzy traktują to wszystko aż tak poważnie, że kie-
dy cudzoziemiec wreszcie odchodzi, odprowadzają go do
głównej drogi lub do miejsca, gdzie zatrzymują się marsz-
rutki bądz autobusy, apotem, wostatniej chwili, przytrzy-
mują dziwnie długo jego dłoń albo wręcz obejmują go na
pożegnanie. Ich oczy robią się wtedy szkliste, ponieważ
nie wierzą, że kiedyś go jeszcze zobaczą.
Tak to robią wArmenii.
Nie boję się iboję zarazem. Nie boję się, bo prosił mnie
oto Gagik, ajest to człowiek, do którego sądząc po tym,
jak dobrze radzi sobie wżyciu wwielu sprawach można
mieć zaufanie. Boję się, ponieważ trudno się nie bać. Za
bardzo ich polubiłem.
To było oczywiście wGoris. Jadłem właśnie kolację na
obrośniętym winoroślą tarasie hoteliku Kaczika, kiedy
odebrałem telefon, którego spodziewałem się raczej któ-
regoś zkolejnych dni niż dzisiaj.
 Zejdz na dół, przed dom odezwał się Gagik. Ktoś
po ciebie przyjedzie.
Faktycznie. Kiedy stanąłem na brzegu drogi pod zepsutą
latarnią, nie musiałem czekać długo. Po kilku minutach
85
zmroku wyłonił się biały terenowy samochód izatrzymał
się przy krawężniku. Nowiuteńka łada niva. Kierowca za-
dziwiająco przystojny dwudziestolatek wkoszuli jeszcze
bielszej niż samochód otworzył prawe okno, pochylił
się ku niemu ispytał:
 Krysztof?
 Tak, to ja odpowiedziałem.
 Wsiadaj zaprosił mnie, akiedy znalazłem się wśrod-
ku, przedstawił się idodał: Jestem synem Gagika.
Jechał szybko, choć bez młodzieńczej brawury, ijuż po
chwili znalezliśmy się poza miastem.
 Dokąd jedziemy? spytałem.
 Do restauracji.
Wcale na to nie wyglądało. Pokonaliśmy trzeci lub
czwarty zakręt wznoszącej się serpentyny to była ta
sama droga, którą od strony Erywania przybywają jadące
do Iranu ciężarówki więc miasto widać było teraz zgóry
istawało się jasne, że trzeba onim na jakiś czas zapo-
mnieć. Ale nie niepokoiłem się ani trochę. Nawet wtedy,
gdy po kolejnym zakręcie samochód zjechał zasfaltu
wwyboistą drogę, żeby po kilku minutach zatrzymać się
przed samotnym piętrowym domem, na którym wcale
nie było szyldu znapisem  Restauracja . Nie było na nim
żadnego szyldu.
Weszliśmy do środka, do dużej pustej sali. Stały wniej
tylko dwa stoły bilardowe. Po prawej stronie zobaczy-
łem rząd zamkniętych drzwi czterech lub pięciu. Mój
młody przewodnik zaprowadził mnie do tych ostatnich
iotworzył je. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl