[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie mam o tym zielonego pojęcia. Co szykujesz?
Manse poklepał niewielki aparat, który już do połowy zmontował, i rzekł:
To element systemu kontroli pogody działającego w mroznych wiekach w odległej
przyszłości, tak zwany dystrybutor potencjałów. Może wytwarzać najstraszniejsze błyskawice i
odpowiednio głośne grzmoty.
Aha!& słaby punkt Mongołów. Nagle Sandoval uśmiechnął się szeroko. Na pewno
zwyciężysz. Możemy odpocząć i nacieszyć się tym widowiskiem.
Przygotuj dla nas kolację, dobrze? Ja tymczasem skończę montować te rzeczy. Oczywiście
bez ognia. Nie chcemy żadnego dymu, który można normalnie wytłumaczyć& Ach, tak! Mam
również projektor miraży. Gdybyś zechciał się przebrać i naciągnąć kaptur lub coś innego w
odpowiedniej chwili, tak żeby nie można było cię rozpoznać, wyświetliłbym twoją podobiznę
wielką na prawie półtora kilometra i prawie równie brzydką jak w rzeczywistości.
Co byś powiedział na nagłośnienie? Pieśni Nawahów mogą napędzić niezłego stracha,
kiedy nie wiadomo, czy wyrażają triumf czy przerażenie.
Otóż i oni!
Dzień przygasał. Pod sosnami pociemniało; powietrze było zimne i przesycone ostrą wonią.
Pożerając kanapkę, Everard przyglądał się przez lornetkę mongolskiej straży przedniej, która
zgodnie z jego przypuszczeniami wybrała na miejsce postoju łączkę nad rzeką. Potem nadjechali
inni Mongołowie, przywożąc upolowaną po drodze zwierzynę i zabrali się za przygotowywanie
posiłku. Reszta oddziału pokazała się o zachodzie słońca. %7łołnierze zsiedli z koni, zajęli miejsca
zgodnie z ustalonym wcześniej porządkiem i zaczęli jeść. Toktaj jechał forsownie, nie tracąc ani
minuty dnia. O zmroku Manse obserwował wysunięte posterunki konnych wartowników
uzbrojonych w łuki. Tracił ducha, chociaż starał się do tego nie dopuścić. Bądz co bądz
przeciwstawiał się ludziom, którzy wstrząsnęli światem.
Pierwsze gwiazdy zabłysły nad ośnieżonymi szczytami. Trzeba było zacząć.
Czy uwiązałeś nasze konie, Jack? Mogą wpaść w panikę. Jestem prawie pewny, że tak się
stanie z mongolskimi kucami! Zwietnie, zaczynajmy.
Najpierw między niebem a ziemią błysnęło niebieskie światełko. Pózniej pojawiły się
błyskawice, następujące po sobie bez przerwy ogniste, rozszczepione języki, powalając drzewa
jednym uderzeniem, aż zbocza wzgórza zadrżały od grzmotów. Następnie Everard wypuścił
ogniste kule, płomienne sfery, które wirowały i podskakiwały w powietrzu, ciągnąc za sobą
ogony z iskier. Przecinały powietrze jak meteory, wybuchały nad obozem i wkrótce niebo
zaczęło sprawiać wrażenie rozgrzanego do białości.
Ogłuszony i na poły oślepiony Everard zdołał stworzyć ekran z fluorescencyjnej jonizacji.
Wielkie wstęgi falowały niczym zorza polarna, czerwone jak krew i białe niczym kość, sycząc
pod wpływem powtarzających się uderzeń piorunów. Sandoval postąpił kilka kroków da przodu.
Miał na sobie tylko spodnie i za pomocą gliny pokrył ciało rytualnymi wzorami. Nie włożył
maski, lecz umazał twarz ziemią i wykrzywił ją w dzikim grymasie, tak że jego towarzysz z
trudem go rozpoznał. Maszyna zanalizowała jego postać i zmieniła szczegóły. Trójwymiarowy
obraz na ekranie z zorzy polarnej był wyższy niż wzgórze. Poruszał się jak gdyby w
groteskowym tańcu, przemieszczając się z jednego krańca widnokręgu do drugiego, a pózniej
wzniósł się wyżej, czemu towarzyszyły dzwięki głośniejsze od grzmotów.
Manse skulił się skąpany w trupiobladym świetle, zacisnąwszy palce na tablicy rozdzielczej.
Ogarnął go paniczny prymitywny strach; taniec na niebie obudził w nim dawno zapomniane
uczucia.
Boże! Jeśli to nie zmusi ich do odwrotu&
Oprzytomniał i spojrzał na zegarek. Pół godziny& Trzeba dać im jeszcze kwadrans,
stopniowo zmniejszając liczbę efektów& Na pewno zostaną w obozie do świtu i nie będą błąkać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]