[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bluzy, przedarty od nadgarstka, obsunął mu się aż do łokcia, obnażając brudną koszulę.
- Dopilnuj, niech zjedzą - rzucił Zygmunt od progu.
Noc ogarnęła go jeszcze bardziej posępna i głucha.
Co takiego? - starał się zrozumieć zródło swego dziwnego niepokoju. Raptem stanął
nasłuchując. Trwał tak może pół minuty. Zrozumiał: noc dręczyła przerażającą, bezwstydną
ciszą, którą lekki wiatr niósł aż gdzieś zza Wisły.
- Front? - szepnął z pytaniem i podniósł w górę swoje jedno oko. Nieruchome gwiazdy. -
Front - powtórzył głośno, jakby chciał przemóc tę ciszę słabym ludzkim głosem.
Za Wisłą front odpłynął gdzieś daleko, zostawiając ich w trupiej, groznej ciszy.
Jerzy spał. Leżał z twarzą wciśniętą w zmiętą haftowaną poduszkę. Nieruchomy jak trup.
Szeroka luzna panterka ukrywała nawet rytm oddechu.
Zygmunt obudził go szorstko. Nienawidził i bał się nieruchomości ciał swoich żołnierzy.
Jerzy, jak zawsze, ocknął się momentalnie. Jeszcze oczy miał zamknięte, a już nogi spuścił na
podłogę.
- A, to ty.
- Za dziesięć minut zbiórka plutonu. Obsadzamy cmentarz kalwiński... Idziemy - całym
plutonem... - dodał za chwilę, jakby tą wiadomością przesądzał pomyślny charakter rozkazu.
- Machabeusz... Kolumb - poprawił się szybko - już zbiera ludzi.
W ciągu paru minut w niewyraznej ciemności nocy, przesyconej dalekimi pożarami,
zabrzmiały odgłosy ruszającego na linię oddziału.
Brzęk uderzającej o żelazo manierki, stukot butów po zgrzytającym gruzie, klątwa, przeciągłe
ziewnięcia, jakieś ,,brr bardzo zaspanego. Sekcyjny do mnie!... Ciche szepty - to któryś
żegna dziewczynę. Masz może dwa magazynki zapasowe? , Dam cztery sidolki za jeden
granat obronny, chcesz? , Cholera, kiedy się człowiek wyśpi... , Wyśpisz się jak Luboń, hę,
hę! - my lepiej, idziemy prosto na cmentarz, słyszałeś?... Któryś raz za razem wbija
magazynek. Wyczyść z piasku, idioto! - gromi go leniwym szeptem kolega, trzask
pocieranej zapałki r..
- Wychodzić!
- Dudzio... gdzie Dudzio? Obudzcie Orła! Zawsze zmartwienie z gówniarzem...
Powoli wychodzą na ulicę. Gromada, która przed tygodniem wyskakiwała z bramy pięć przed
piątą, była znacznie liczniejsza.
34
- Malutki, wziąłeś panzerfausta?
- Robert niesie...
Pod butami piszczy przerazliwie szkło. Tylko Jerzy idzie cicho - chodnikiem. Po piasku, jak
na wiosnę z Aliną w Zwidrze... - przypomina sobie coś bez sensu. Coraz dotkliwiej czuć
spaleniznę.
Pałacyk Michla, %7łytnia, Wola,
Bronią go chłopcy od Parasola
Choć na tygrysy mają visy,
To warszawiaki, klawe urwisy...
- Dudzio pierdolony jeszcze się nie obudził? - czyjaś nieżyczliwa uwaga peszy zaspanego
śpiewaka.
Na rogu majaczą już ludzie Kolumba. Większość siedzi pod ścianami. Niektórzy mają głowy
zwieszone na piersi: śpią.
Dostali jeszcze więcej po dupie niż my - myśli Jerzy pochyliwszy się nad pierwszym z
brzegu. Widzi nieznajomą twarz.
- Jestem tu - klepnął go po ramieniu Kolumb. - Powitać... - rzucił i ująwszy go za łokieć
ruszył z nim do przodu. - Zygmunt poszedł już ż Edziem - poinformował półgłosem. Szli w
milczeniu, słysząc za sobą nierówne stąpanie swoich ludzi. - Podobno Niemcy przebili się już
do mostu Kierbedzia - powiedział szeptem.
- Masz dosyć amunicji do erkaemu? - odpowiedział Jerzy.
- Mam - zawstydził się Kolumb. - Racja, że teraz już nie ma co gadać... - dodał po chwili.
Ludzie szli w oddaleniu, zwartą grupą.
Na cmentarzu zagospodarowali się nocą. Granatniki łupiły cierpliwie, plączący się w
ciemności ludzie lokowali się byle jak, na nosa wybierając stanowisko wśród
marmurowych nagrobków. Dwóch, zderzywszy się u stóp przygiętego pod krzyżem
Chrystusa, kłóciło się zażarcie o miejsce, wybadawszy solidne rozmiary posągu. Czując u
boku grube obmurowanie grobowca, nie chcieli sobie ustąpić, wreszcie pogodzili się,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]