[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bogacki aby uatrakcyjnić ją jeszcze bardziej wpadł na iście szatański
pomysł. W trakcie imprezy przeprosił na chwilę gości, poszedł do
Kościoła, a po chwili wrócił niosąc kilka kielichów mszalnych.
Zdumionym biesiadnikom zaczął serwować w nich drinki. Podobno
jeden z nich - jego kolega ksiądz - wytrzezwiał w jednej chwili, wstał
i wyszedł na zewnątrz, ale reszta ekipy świetnie się dalej bawiła. Ta
historia brzmi niewiarygodnie nawet dla mnie.
Choć poznałem setki różnych księży, uważam, że jedynym
wśród nich człowiekiem, który mógłby dopuścić się takiego
świętokradztwa - był ksiądz prałat Bogacki. Rzeczą niewiarygodną,
ale prawdziwą jest jego majątek, który (łącznie z prywatną
posiadłością) można porównać z niewieloma współczesnymi
fortunami w Polsce. Nie siedzę w kieszeni księdzu prałatowi
Jankowskiemu z Gdańska, ale śmiem twierdzić, że trochę mu do
Bogackiego brakuje. Aączy ich na pewno przeświadczenie o
magnackim pochodzeniu, czynne uprawianie polityki i zamiłowanie
do marki  mercedes benz .
Jak łatwo się domyśleć, mój proboszcz Jarema Trunkowski i inni
księża zamieszkujący na plebanii, nie darzyli prałata Bogackiego
pozytywnymi uczuciami. Doskonale ich zresztą rozumiałem.
Wystarczającym powodem do braku takich uczuć, był fakt pobierania
przez prałata słonego czynszu za zajmowane przez nas mieszkania.
Jak żyję nie słyszałem o podobnym przypadku, aby księża płacili za
mieszkanie na plebanii, którą wybudowali dla nich parafianie!
Nie bez powodu zacząłem opowieść o swojej drugiej parafii
charakterystyką prałata i dziekana aleksandrowskiego w jednej osobie.
Wszystko bowiem w tym mieście i obu parafiach kręciło się wokół
niego i od niego zależało. Nic dziwnego zatem, że księża z całej
archidiecezji mówiąc o Aleksandrowie używali zamiennie określeń
 łódzki i  Bogucki . Oprócz prałata, mojego proboszcza i mnie
plebanię zamieszkiwali jeszcze trzej księża. Niewiele starszym ode
mnie był ksiądz Piotr - zastraszony i lizusowaty względem swojego
wielkiego szefa. Pozwoliło mu to jednak pobić wszelkie rekordy
rezydowania w Aleksandrowie - był tu już od 3 lat. Jego kolegą,
współpracownikiem był kapłan około pięćdziesiątki, ale jeszcze na
stanowisku wikariusza. Ksiądz Paweł, bo o nim mówię, był ułożonym
kapłanem, typem urzędnika. Ponieważ jako jedyny z wikarych (nie
licząc prałata) nie uczył religii w szkole - jako specjalność przypadła
mu praca w kancelarii i pogrzeby. Poza tym, że był służbistą (tak
wyglądała praca u Zw. Rafała) wszyscy lubili go za miłą
powierzchowność i wysoką kulturę osobistą. Miał chyba tylko jedną,
za to wielką słabość - ładne samochody. Całe swoje mieszkanie i
garaż obwiesił plakatami wozów najlepszych marek. Sam jezdził
nowym oplem Astra, któremu poświęcał większość swojego wolnego
czasu. Kiedy patrzyłem z jakim namaszczeniem pieścił swój
samochód nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przelał na niego
wszystkie swoje niezaspokojone instynkty opiekuńcze i ojcowskie.
Ksiądz Paweł np. mył swój samochód tylko najdelikatniejszymi
szamponami i wyłącznie w miękkiej wodzie, tzn. w czasie deszczu.
Kupił do tego celu długi płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem. Sama
jazda już go tak nie rajcowała, wątpię aby w ciągu mojego pobytu
zrobił więcej niż... 200 kilometrów. Ostatnim z księży
zamieszkujących plebanię w Aleksandrowie był proboszcz niewielkiej
-  budującej się parafii - Rąbienia. Jego parafia przylegała do naszej,
a Kościół był oddalony nie więcej niż 2 km od naszej kaplicy. Ks.
Mikołajczyk był moim faworytem bardzo oddany sprawie Kościoła, a
przy tym stojący twardo na ziemi, ludzki i z wielkim poczuciem
humoru.
Aby zakończyć tę zbiorową - księżowską - charakterystykę,
muszę powrócić jeszcze do człowieka, o którym mogę najwięcej
powiedzieć, bo najlepiej go poznałem. Mój proboszcz, ks. Jarema
Trunkowski był dość przystojnym rudym facetem o korzeniach, jak
już mówiłem - góralskich. Miał tzw.  spóznione powołanie - przed
wstąpieniem do seminarium pracował kilka lat po maturze. Uczelnię
Aódzką skończył razem z moim znajomym z Aodzi-Retkinii, ks.
Wiesiem. Ks. Trunkowski nie miał lotnego umysłu, ani inteligencji
prałata, chociaż ciągle do niego aspirował. Miał za to gołębie, ludzkie
serce dla swoich parafian. Od samego początku zdobył sobie ich
wielką sympatię. Widać było, iż swoją pierwszą, własną parafię i jej
mieszkańców traktował z wielkim oddaniem. Leżały mu na sercu
zarówno potrzeby duchowe, jak i materialne nowej placówki
duszpasterskiej. Do mnie odnosił się bardzo kulturalnie i poprawnie -
wręcz przyjacielsko. Czasami tylko był nieco mrukliwy, a także
nieszczery - lubił grać  na dwa fronty , krytykować kogoś za plecami
i roznosić plotki. Od niego dowiedziałem się co kto ma na koncie i na
sumieniu. Po prostu lubił takie tematy. Poza tymi ludzkimi, a raczej
babskimi przypadłościami, był to naprawdę dusza - człowiek; często
nawet zbyt pobłażliwy. Wspomniałem o jego aspiracjach w stronę
osoby prałata, ale miało to odniesienie tylko do płaszczyzny
finansowej. Większość księży zazdrościła Bogackiemu interesów,
ogromnych pieniędzy jakie posiadał, a w przypadku
ks. Trunkowskiego było to o tyle uzasadnione, ponieważ miał on
rzeczywiście ciągłe, niemałe wydatki związane z pracami przy kaplicy
i przylegającej do niej plebanii - w trakcie budowy.
Według zwyczaju, główny ciężar finansowy - przy
wyodrębnianiu się nowej parafii ze starej - spadał na tę macierzystą,
ale w takich kwestiach nikt nawet nie marzył o pomocy prałata.
Przyznam się, że byłem i będę zawsze pełen podziwu dla zapału i
samozaparcia młodych proboszczów, takich jak Trunkowski czy
Mikołajczyk - którzy budując nowe świątynie, oddawali dosłownie
Kościołowi całe swoje siły i zdolności. Inną sprawą jest fakt, iż buduje
się te obiekty zazwyczaj  bez głowy i wyobrazni, ale to jest już wina
biskupów. Wymownym tego przykładem jest Aódz, gdzie odległość
między Kościołami można mierzyć w metrach, a są one takie
olbrzymie, że pomieściłyby zarówno wierzących, jak i niewierzących
parafian, łącznie z tymi, którzy leżą na cmentarzach. Jeszcze większą
głupotą jest budowanie plebanii - bloków - niemożliwych do
zagospodarowania i ogrzania. Budowy takich kolosów powierza się
księżom, którzy często nie mają o tym zielonego pojęcia - przepłacają
wykonawcom, marnują materiały itp.
Stąd mój podziw dla ks. Jaremy, który wziął na siebie
odpowiedzialność architekta i budowlańca, a przy tym nie oszczędzał
się jako duszpasterz. Być może właśnie tak duże obciążenie różnymi
obowiązkami, w połączeniu z kapłańską samotnością doprowadziły go
do ukrytego alkoholizmu. Tak, niestety i ten kapłan wpadł w szpony
tego strasznego nałogu, który można nie bez przesady nazwać chorobą
zawodową kleru. Regularnie każdego wieczoru mój proboszcz
 zalewał sobie robaka , najczęściej samotnie, a czasami w większym,
zaufanym gronie. Mniej więcej pół godziny po wieczornej Mszy Zw.
zawsze ilekroć się widzieliśmy, czuć było od niego alkohol. Kilka
razy widziałem go pijanego do nieprzytomności. Próbowałem
delikatnie wpłynąć na niego, uświadomić mu, że się stacza (słyszałem,
że świadomość tego jest podstawą zwalczenia nałogu) - niestety
bezskutecznie. Najbardziej bolało mnie, kiedy widziałem, jak po
pijanemu odprawia Mszę Zwiętą. Zdarzało mu się to po paru nocnych
imprezach, które przeciągnęły się ...do rannej Mszy, a także wówczas [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl