[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obserwowała z bliska twarz chorego.
Gingie wezwał ją Milo, który zajrzał chwilę pózniej do domku. Nawet nie
tknęłaś jedzenia, które ci przyniosłem.
Nie jestem głodna odpowiedziała znu\onym głosem.
Musisz więc być zakochana.
Jestem odparła szczerze.
Milo podszedł bli\ej i stanął nad łó\kiem Roe.
Czy on o tym wie?
Tak, ale chyba nie jest tym szczególnie zachwycony westchnęła. Miałam
pecha, \e trafiłam na mę\czyznę, który całe \ycie unikał jak ognia tak zwanych
sławnych ludzi.
Widać takie było twoje przeznaczenie...
On się boi, \e wyląduje w tym samym punkcie, w którym był, zanim zaczął
swoją wielką ucieczkę przed rodziną. Ale nie wie o tym, \e ja nie jestem taka jak
oni.
Zorientuje się wkrótce pocieszył ją Milo. To bystry chłopak. A poza tym
beznadziejnie zakochany. Jeszcze z tym walczy, ale gołym okiem widać, \e ju\ jest
trafiony i zatopiony. Właśnie przed chwilą dzwonił don Ciccio. Wiezie tu Letycję.
Czy nie wyszłabyś po nią? Ja mogę tutaj posiedzieć.
Nie, ja...
No, zrób to nalegał Milo. W końcu sama ją tu zaprosiłaś.
Roe otworzył oczy. Jego mięśnie były sztywne i obolałe, a w głowie słyszał
głuche łomotanie.
Co ty tu robisz? zapytał zobaczywszy przy swoim łó\ku Milo, który
pochłonięty był lekturą jakiegoś czasopisma muzycznego.
Więc w końcu \yjesz! powiedział Milo. A myślałem, \e z tobą ju\ koniec.
Jeszcze nie. Roe jęknął. Jak długo to trwało? Miło zerknął na zegarek.
Jakieś dwadzieścia sześć godzin.
To nie najgorzej. Bywało, \e dwa, trzy dni...
Jesteś twardzielem, Roe skwitował Milo.
No có\, myślę, \e niezle nakwękałem minionej nocy...
Nie wiem. Gingie była tu z tobą, nie ja.
Ona tu była? Roe zmarszczył brwi usiłując to sobie przypomnieć. A, tak.
Rzeczywiście chyba tu była.
Przez całą noc. I w dodatku nic nie jadła. To wygląda na powa\ny przypadek.
Mówiłem jej, \eby nie zostawała mruknął Roe.
Ale chyba nie liczyłeś na to, \e cię posłucha. Roe nachmurzył się i spojrzał
gdzieś w bok, a Milo kontynuował: Gingie to twardy orzech do zgryzienia,
faktycznie, ale nie doceniasz jej skłonności do poświęceń. Uwielbia opiekować się
ludzmi. Mnie samemu matkowała przez rok, przechowując w dodatku u siebie.
Niańczyła Sandy ego od momentu jego pojawienia się w Nowym Jorku. Mógłbyś
miewać takie ataki raz na tydzień zamiast raz do roku, a ona i tak czuwałaby przy
tobie całą noc. Ta wariatka cię kocha.
Milo, ja...
Wiem, co sobie mo\esz myśleć, stary. Pochodzisz ze specyficznej rodzinki.
Hollywoodzka bajka zamieniła się w koszmar na twoich oczach. To fakt, \e w
naszych zawodach potrzeba jakiejś podpórki. Pech chciał, \e członkowie twojej
rodziny podpierali się tym, co, niestety, przynosi same kłopoty. Ale nie ka\dy to
robi. Roe. Milo zdjął swoje okularki i przyjrzał się im. Uwa\am, \e czasem
warto spojrzeć w przyszłość przez ró\owe okulary. Być mo\e w to nie uwierzysz,
ale kiedyś byłem bardzo cynicznym facetem.
Nigdy bym na to nie wpadł.
Takie ró\owe szkła dają mi te\ odrobinę prywatności. Nikt nie widzi moich
oczu dodał Milo.
Zauwa\yłem przyznał Roe.
Milo znowu nało\ył okulary i ciągnął dalej:
Gingie ma inną metodę, prostą i mo\e nawet skuteczniejszą. Ona po prostu
zapomina o wszystkim co złe. Zauwa\yłeś to? Obserwuję ją ju\ dwanaście lat i nie
widziałem, \eby przez ten czas zdołał się do niej przykleić jakiś brud. Choćby na
krótko. Milo wzruszył ramionami. No więc, stary, mo\esz spróbować pójść tą
dró\ką albo wrócić do buszu i zostać samotnym do końca \ycia. Przemyśl to
dobrze.
Powiedziawszy to. Milo opuścił domek. Roe patrzył przez chwilę w sufit, po
czym bosy i nagi poczłapał do łazienki, by gorącym prysznicem odświe\yć
zmaltretowane ciało i ocię\ały umysł.
Wiedział, \e nie ma \adnych gwarancji na powodzenie w \yciu. Wiedział a\
nadto dobrze, jak okrutne i nieprzewidziane figle płata czasami los. A nade
wszystko nie chciał skazać się w \yciu na sytuację, w której znów musiałby
obserwować z bliska, jak ktoś, kogo kocha, nie potrafi udzwignąć presji opinii
publicznej i staje się ofiarą własnej sławy.
Musiał jednak przyznać rację argumentom Milo. Czuł, \e jego osobiste urazy,
lęki i uprzedzenia nakładały się na obraz Gingie, gdy tymczasem ona była przecie\
osobą zupełnie wyjątkową. Miała rzadki dar zjednywania sobie ludzi i losu, który
prawdopodobnie chronił ją przed zgubą.
On i Gingie mieli teraz szansę na to, by wzajemnie zacząć się wspomagać.
Najpierw on pragnął się nią zaopiekować, teraz ona roztoczyła nad nim swoje
opiekuńcze skrzydełka. Dowiodła mu swojego oddania ju\ wiele razy. I wtedy, gdy
się kochali, i wtedy, gdy wysłuchiwała ze zrozumieniem jego zwierzeń, gdy
cierpliwie znosiła jego wybuchy i złe humory, tolerowała lęki, pielęgnowała go w
chorobie.
Wyskoczył spod prysznica i zaczął się wycierać ręcznikiem. Gdy nakładał
płaszcz kąpielowy, usłyszał, \e ktoś wchodzi do domku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]