[ Pobierz całość w formacie PDF ]

usprawiedliwiała siebie i siostrę panna Winnie.
- Nie powiedziała nam, oczywiście, jakich będzie miała gości -
ciągnęła panna May. - Ale przecież nietrudno się było domyślić.
- Niestety nie mogłyśmy zostać w domu, ponieważ od dawna
byłyśmy umówione w Baton Rouge na ten właśnie wieczór.
- Poprosiłyśmy więc Terry'ego, żeby coś wymyślił.
154
RS
- Co ja na to poradzę, że uwielbiam oglądać kronikę policyjną? -
westchnął Terry.
- To ja zadzwoniłam na posterunek - pochwaliła się panna May.
- Z automatu w Baton Rouge - objaśniła panna Winnie. - %7łeby
nikt nie mógł się zorientować, skąd dzwoniono. Ja pilnowałam, żeby
nikt jej nie przeszkadzał. I to ja jej przypomniałam, żeby po rozmowie
dokładnie wytarła słuchawkę, bo inaczej pewnie by zostawiła odciski
palców,
- %7ładnych odcisków bym nie zostawiła - obruszyła się panna
May. - Miałam rękawiczki.
- Bardzo udana intryga - podsumował Luc z kwaśną miną, - A
pożar w hotelu? Czyja to sprawka?
- Pożar w hotelu? - powtórzył pan Smythe. - W jakim hotelu?
Ponieważ nikt nie chciał się przyznać do podpalenia hotelu, Luc
opowiedział zebranym o tym wydarzeniu.
- O mój Boże - przeraziła się panna Winnie. - To wy też tam
byliście?
- Oczywiście, słyszałyśmy o tym pożarze - powiedziała panna
May. - Nawet widziałyśmy w telewizji tlące się jeszcze zgliszcza.
- Byłyśmy zrozpaczone, bo...
- .. .to był nasz ulubiony hotel. Wymarzone miejsce na
wieczorne...
- Mayrielle! - Tym razem panna Winnie zachowała się jak
świętoszka.
- ...spotkania brydżowe - dokończyła najspokojniej w świecie
panna May.
155
RS
- Umówiliście się tam z Peachy... na brydża właśnie tego dnia,
kiedy wybuchł pożar? - zapytał Terry.
- To był mój pomysł. Peachy nie jest... To znaczy... Chciałem
powiedzieć... - spojrzał po twarzach zebranych w jego salonie
lokatorów. - Nie chciałbym, żeby którekolwiek z was pomyślało sobie
o Peachy coś złego.
- Nie ma powodu do obaw, mój chłopcze - uspokoił go pan
Smythe. - Być może nie pamiętasz, ale my znamy Peachy.
Luc zerknął ukradkiem na Lailę Martigny. Ona jedna wiedziała
o wszystkim od początku. Wprawdzie kiedy przyszła do niego,
żądając opowiedzenia całej prawdy, Luc miał ochotę ją oszukać.
Jednak w końcu nie zdobył się na to i chyba dobrze zrobił. Bo
pomimo wszystkich zastrzeżeń i ostrzeżeń, jakich mu wówczas
udzieliła, najwyrazniej aprobowała zamiary Luca.
- A ty co robiłaś, kiedy oni wymyślali te wszystkie sztuczki? -
zapytał Lailę Luc.
- Czekałam - Laila uśmiechnęła się tajemniczo. - Czekałam,
żeby chłopiec, którego pomagałam wychować, zrozumiał wreszcie, na
jakiego mężczyznę wyrósł.
Luc nie wiedział, co ma powiedzieć. A nawet gdyby wiedział, to
pewnie i tak ani jedno słowo nie. wydobyłoby się z jego ściśniętego
gardła.
- Chcielibyśmy pomóc - oświadczył nagle Terry.
- Powinniście być razem. Ty i Peachy - powiedziała panna
Winnie.
- Teraz już to wiemy - poparła ją panna May.
156
RS
- Skąd wiecie? - wydusił z siebie Luc.
- Bo my widzieliśmy to, czego ty nie dostrzegłeś - wyjaśnił
Francis Smythe.
- Ale dlaczego? - Luc wciąż nie chciał zrozumieć tego, co się
wokół niego działo. - Dlaczego was to wszystko w ogóle obchodzi?
- No wiesz - powiedział Terry. - W końcu żyjemy tu jak w
rodzinie.
Luc patrzył na nich, na Lailę Martigny, Francisa Smythe, panny
Barnes i Terry'ego. Patrzył i własnym oczom nie wierzył. Oni
wszyscy rzeczywiście byli...
- Nie - odezwał się drżącym ze wzruszenia głosem. - My
naprawdę jesteśmy rodziną.
157
RS
ROZDZIAA DWUNASTY
- Witaj w domu - powiedział Terry Bellehurst, otwierając na
oścież drzwi domu na Prytania Street. - Daj tę walizkę.
Peachy nawet nie próbowała mu się sprzeciwiać. Z obawą
rozejrzała się po ogromnym holu. Wiedziała wprawdzie, że nie
uniknie spotkania z Lukiem, wolała jednak, aby nie odbyło się ono
przy świadkach.
- Jak tam przyjęcie rocznicowe? - dopytywał się Terry. Postawił
walizkę przy drzwiach windy i nacisnął guzik. - Mam nadzieję, że
wszyscy się świetnie bawili.
- Nie najgorzej.
- Jak długo twoi rodzice są małżeństwem?
- Trzydzieści osiem lat.
- Dobrze jest wiedzieć, że istnieją na świecie ludzie, którzy nie
tylko obiecują, ale także dotrzymują słowa.
- Tak. - Peachy obrzuciła Terry'ego podejrzliwym spojrzeniem. -
Chyba dobrze.
W tej chwili przyjechała winda.
- Oczywiście, to wcale nie jest łatwe - mówił Terry, wchodząc z
Peachy do windy. - Utrzymanie związku przez prawie czterdzieści lat
nie jest łatwe. Przypomina trochę chodzenie na bardzo wysokich
szpilkach.
- Dlaczego akurat na szpilkach?
158
RS
- Trzeba umieć utrzymać równowagę. Kiedy sobie przypomnę,
jak się mordowałem...
- Zatrzymaj windę! - rozległ się nagle inny męski głos.
Terry wsunął swe potężne ramię pomiędzy zamykające się
właśnie drzwi windy.
O nie! pomyślała przerażona Peachy. Tylko nie to! Gdyby nie
obecność Terry'ego, na pewno by uciekła.
Chwilę pózniej wsiadł do windy Luc.
- Dzięki - powiedział.
Winda ruszyła ze zwykłym u niej trzaskiem i zgrzytem.
Peachy wbiła oczy w podłogę. Nawet swego srebrnego
dzwoneczka nie śmiała dotknąć. Wiedziała, że Luc na nią patrzy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl