[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przychodziło do głowy. Zdawał sobie sprawę, \e nawet jeśliby
znaleziono po pewnym czasie konie i powóz, Proteus zadbałby o to,
by dalszy ślad był dobrze zatarty.
W głosie markiza pojawiła się nutka rozpaczy, kiedy po
dłu\szej chwili milczenia powiedział:
 Przecie\ musi być jakieś wyjście!
 W rzeczy samej, milordzie  odrzekł pan
139
Barrett.  Mo\e powinniśmy wynająć detektywa albo nawet
kilku.
 Niewątpliwie wcześniej czy pózniej wkroczy
policja  odparł markiz  ale nie chcę rozgłosu,
dopóki Zia nie znajdzie się bezpieczna w domu.
Pan Barrett uświadomił sobie, \e jeśli Proteus zorientuje się,
i\ policja jest na jego tropie, mo\e w desperacji albo z zemsty
zabić swojego więznia. Znowu zaległa cisza. Markiz zaczął nawet
modlić się, \eby jakimś cudem dowiedział się, dokąd zabrano Zię.
Nagle otworzyły się drzwi.
 Jest tu jakiś człowiek, jaśnie panie, z  Jedno
ro\ca"  powiedział lokaj.  Nazywa się Winton
i chce się widzieć z waszą lordowską mością. Zdaje
mi się, \e to dotyczy panny Zii!
Markiz odwrócił się szybko.
 Winton?!  wykrzyknął.  Wpuść go!
Czekając, spojrzał pytająco na Barretta. Czy mo\liwe, by Winton
mógł coś wiedzieć? Kiedy markiz opuszczał jacht, wydał
polecenie, \eby  Jednoro\ec" płynął dalej do Greenwich, gdzie
miał czekać, dopóki znowu nie będzie potrzebny.
Po paru minutach, które zdawały się ciągnąć w
nieskończoność, Winton wszedł do gabinetu. Miał na sobie
mundur, a w dłoni ściskał czapkę.
Wyglądał na nieco onieśmielonego, ale gdy zobaczył markiza,
powitał go z szacunkiem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
 Rozumiem, \e masz dla mnie jakieś wiado-
140 
mości!  zwrócił się do niego markiz, który nie chciał tracić
czasu.
 Tak jest, jaśnie panie!  odpowiedział
Winton.  Chodzi o pannę Langley.
Markiz odetchnął głęboko, podszedł do biurka i wskazując
krzesło stojące po drugiej stronie, powiedział:
 Słucham? Co masz mi do powiedzenia?
 No, to jest tak, jaśnie panie  odpowiedział Winton,
siadając na brzegu krzesła.  Kiedy wasza lordowska mość nas
opuścił, ruszyliśmy  Jednoro\cem" w dół rzeki, ale kapitan
potrzebował jakieś rzeczy, no więc posłał po nie na brzeg.
Potrzebowaliśmy te\ trochę farby, bo, wasza lordowska mość
zapewne pamięta, trzeba było zamalować miejsca na prawej
burcie, te zadrapane.
 Tak, pamiętam  przytaknął markiz i tylko dzięki
ogromnemu wysiłkowi opanował się i nie krzyknął na Wintona, by
przeszedł do sedna sprawy.
 No więc, byłem na pokładzie, jaśnie panie  ciągnął Winton
 i przyglądałem się urwisom, jak się bawiły, dokuczając sobie,
kiedy zauwa\yłem mę\czyznę, którego wcześniej widziałem.
 Kto to był?  zapytał markiz.  I gdzie go widziałeś?
 W tym klasztorze, do którego mnie j aśnie pan zabrał.
 Jesteś pewien, \e tam go widziałeś?
 141 
 Tak, jaśnie panie. Widziałem, jak patrzył przez okno.
Wyglądał trochę dziwnie, bo na czole miał bliznę, ciągnęła mu się
a\ do brwi, słowo daję!
 To ten!  wykrzyknął markiz.  Nazywa się Saul.
 Widziałem go te\  dalej opowiadał Win-ton jak
wybiegał z bramy, kiedy odje\d\aliśmy z panienką Langley, a
wasza lordowska mość powiedział, \ebym wypalił z pistoletu nad
głowami tych, co nas gonili.  Winton przerwał, by zaczerpnąć
powietrza.
 I widziałeś go dzisiaj znowu na rzece?  zapytał
markiz.
 Tak, jaśnie panie. On i jeszcze jeden wchodzili do łódki, a
dwóch było przy wiosłach.
 Byli w łódce!  wykrzyknął markiz.
 Tak, jaśnie panie.
 Sami?
 Nie, jaśnie panie. Mieli ze sobą kobietę. Nie widziałem jej
wyraznie, ale...
 Szybciej!  niecierpliwił się markiz.
 Ciekawy byłem, jaśnie panie, więc zostawiłem Harpera.
Jaśnie pan zna Harpera?
 Tak, tak! Mów dalej!
 Zszedłem, \eby zobaczyć, dokąd płyną. Jak dostali się na
środek rzeki, rozpoznałem tę damę... to była panienka Langley,
jaśnie panie!
 Jesteś pewien?  wtrącił pan Barrett.
Winton odwrócił się do niego.
 142
 Tak, sir, to na pewno. Nie miała na głowie kapelusza,
widziałem ją całkiem wyraznie.
 Obserwowałeś ich?  zapytał markiz.  Dokąd
popłynęli?
 Prosto rzeką jaśnie panie, kawałeczek w dół, a potem do
łodzi mieszkalnej.
 Jesteś pewien, \e to była łódz mieszkalna?
 O tak, jaśnie panie. W tamtym miejscu rzeki jest tylko
jedna, stoi na kotwicy w krzakach. Całkiem się rozsypuje i
przydałoby się ją pomalować. Wasza lordowska mość nawet by na
nią nie spojrzał!
 Aódz mieszkalna!  zawołał markiz.  I tam jest teraz
panna Langley?
 Zabrali ją na brzeg, jaśnie panie.
Markiz przyło\ył rękę do głowy, jakby to miało mu pomóc w
myśleniu.
 Oddałeś mi wielką przysługę, Wintonie, za co zostaniesz
hojnie nagrodzony  powiedział.  Teraz chcę, \ebyś coś zjadł,
a ja porozmawiam z panem Barrettem i zadecydujemy, jak
uratować pannę Langley.
 Ale pozwoli mi jaśnie pan wziąć w tym udział? Pan wie,
\e mo\na mi powierzyć broń...
 Dobrze  zgodził się markiz.  Tylko potrzebuję nieco
czasu, by przygotować całą akcję.
Pan Barrett zadzwonił na lokaja i prawie natychmiast otworzyły
się drzwi.
 Dopilnuj, \eby Winton dostał treściwy po-
 143 
si lek  markiz wydał polecenie słu\ącemu  i zaraz go tu przyślij.
 Tak jest, jaśnie panie!
Okehampton nie powiedział nic więcej, dopóki Winton nie
wyszedł z pokoju. Powtarzał sobie, \e w niewiarygodny sposób
jego modlitwy zostały wysłuchane i cudem dowiedział się, gdzie
jest Zia.
Zia bała się. Była przera\ona, kiedy powóz odjechał sprzed
magazynu. Domyśliła się, \e została pojmana przez ludzi Proteusa.
Zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób wyskoczyć z powozu, ale
konie pędziły z ogromną szybkością i Zia była pewna, \e próbując
wydostać się z niego, wpadłaby pod koła. Nawet gdyby się jej nic
nie stało, Saul złapałby ją, zanim zdołałaby uciec. Mo\e nawet
uderzyłby ją tak jak Martę. Siedziała więc w powozie wciśnięta w
kąt.
Stwierdziła, \e była bardzo głupia, wybierając się na zakupy z
Martą bez \adnej osoby towarzyszącej. Potem pomyślała, \e
nawet jeśli poszłaby z nimi ochmistrzyni lub pokojówka, byłyby
bezsilne wobec ludzi Proteusa i nie przeszkodziłyby im w porwaniu.
W jakiś niepojęty dla niej sposób pozbyli się stangreta i lokaja
markiza i prowadzili teraz powóz. Zia w pewnej chwili
uświadomiła sobie, \e wjechali do biedniejszej i brudniejszej
części miasta. W przelocie ujrzała wodę i zdała sobie spra-
144
wę, \e przed nimi była Tamiza. Miała okropne uczucie, \e ojciec
Proteus zamierza wywiezć ją na statku do obcego kraju. Wtedy
nikt ju\ by jej nie odnalazł, nawet markiz.
Na wspomnienie o markizie Zię przeszedł dreszcz  tak
bardzo pragnęła, \eby ją uratował. Raz ją ocalił i Zia pamiętała
ryzykowną ucieczkę z klasztoru. To było takie ekscytujące!
Myślała wtedy, \e na zawsze uwolniła się od ojca Proteusa. Jednak
w głębi duszy zawsze bała się, \e nigdy się od niego nie
wyzwoli. Znowu była w jego szponach. Wiedziała, \e nie
zadowoli się, dopóki nie przejmie kontroli nad jej pieniędzmi,
jeśli nie wszystkimi, to przynajmniej nad du\ą ich częścią.  Co
mam robić?"  pytała siebie i modliła się do markiza, by
jeszcze raz przybył na ratunek.  Uratuj... mnie! Uratuj!  zapłakała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • soundsdb.keep.pl