[ Pobierz całość w formacie PDF ]
próbując zachować równowagę i nie wiadomo, jak by się to skończyło,
gdyby sprawca tego zamieszania nie złapał i Marty, i drabiny.
Marta, przepraszam, nic ci się nie stało? spytał mężczyzna,
pomagając jej zejść z drabiny.
Przez moment szukała w głowie jego imienia. Paweł. Paweł
z pokoju 107 przypomniała sobie szybko.
Nic, przestraszyłam się tylko. Marta czuła się jak przestępca
złapany na gorącym uczynku.
Idiota ze mnie, przecież klucze były w drzwiach, a ja nie
pomyślałem, że ktoś może być w środku! Proszę. Paweł podał jej
książkę telefoniczną.
Dzięki. Marta chciała jak najszybciej wywinąć się z tej
sytuacji, lecz nie mogła wyjść ot tak sobie, bo musiała przecież jeszcze
pochować rzeczy do szafy. Ale przy nim? Miałaby przy nim znowu
wchodzić na tę drabinę? No, to sobie szukaj, czego tam potrzebujesz,
a pózniej przynieś mi klucze, to przyjdę sprzątnąć ten bałagan. Na razie.
Poczekaj, przecież ty byłaś tu pierwsza. A poza tym winien
jestem ci odszkodowanie za straty moralne. Pomogę ci. Podawaj mi
rzeczy, a ja będę chował na półkę, OK?
OK zgodziła się niechętnie, bo w małym, ciasnym
pomieszczeniu zrobiło się nagle jakoś strasznie duszno, wcześniej aż tak
tego nie odczuwała, ale co dwie osoby, to nie jedna, dwie osoby
zużywają przecież więcej tlenu, pomyślała i podeszła do maleńkiego,
zakurzonego, jedynego w tym pomieszczeniu okienka, zamierzając je
otworzyć, ale niestety nie miało klamki.
Czasopisma, zeszyty, książki, bloki, szpulki, kalendarze, papiery
pakowe Marta podawała Pawłowi rzeczy w takiej kolejności, żeby
leżały tak jak poprzednio; być może ktoś, kto je tam wcześniej
poukładał, widział w tym chaosie jakiś porządek, a jeśli tak, to Marta nie
zamierzała mu go zakłócać. Zpieszyła się, żeby uporać się z tym
sprzątaniem jak najszybciej, bo ciążyła jej nabrzmiała napięciem cisza.
A może tylko ona tak ją odczuwała? Bo Paweł starannie układał
podawane przez Magdę szpargały i wcale mu się nie śpieszyło.
Nie zaprotestowała, widząc, że on chce wprowadzić na półce
swój własny porządek te bloki i książki leżały razem na kupie, też
ułożyłabym to inaczej, ale może ten ktoś, kto je tu wepchnął, zrobił to
według swojego własnego klucza? Niech leży tak, jak było przedtem.
Nie ma sprawy zgodził się Paweł. A te kalendarze gdzie?
Połóż je na tamtych papierach. Gdy rozmawiali, czuła się
odrobinę swobodniej.
Pierwszy raz była z Pawłem sam na sam ( Jakie znowu sam na
sam skarciła siebie w myślach), zazwyczaj spotykali się w grupie
kilku osób. To były przypadkowe spotkania w zakładowym bufecie albo
na korytarzu, gdy czasami, mijając się, wymieniali kilka błahych słów
o pogodzie albo o nadchodzących świętach.
Gry planszowe na wierzch.
Ich palce przypadkowo spotkały się na ostatnim zakurzonym
pudle. Miał takie gorące ręce& Właściwie Marta nic o nim nie
wiedziała; znała tylko imię, nazwisko, dział, w którym pracował,
i numeru pokoju. Słyszała też, że jest rozwodnikiem i lubi kobiety.
Jeszcze tylko te kredki i to chyba wszystko.
Nagle Marcie zrobiło się szkoda, że to już wszystko. Skarciła się
za tę myśl.
Drabina skrzypnęła, gdy schodził. Pachniał zupełnie inaczej niż
Krzysiek& Krzyśkowi było wszystko jedno, jakiej wody używa, to
Marta wybierała mu zapachy; ciekawe, kto wybierał Pawłowi& Drażnił
ją ten zapach i intrygował zarazem, tak jak kiedyś w dzieciństwie zapach
sklepu z butami.
Ten sklep, cudowny sklep, który pachniał jak żaden inny, sklep
pełen butów męskich, damskich i dziecięcych, torebek i pasków (a
wszystko z prawdziwej skóry, nawet w czasach kryzysu) znajdował się
w pobliżu domu Marty. Sprzedawczyni była znajomą mamy, więc kiedy
Marta zaglądała tam z mamą, zawsze dostawała od pani Stefy cukierki.
Pani Stefa pozwalała jej wchodzić za ladę i ustawiać buty na półkach.
Marta lubiła cukierki, panią Stefę i zabawę butami, ale najbardziej
lubiła te pierwsze chwile po wejściu do sklepu, zanim oswoiła się
z wypełniającą pomieszczenie wonią skóry. Czuła ją wtedy nie tylko
w nosie, ale też w gardle i w brzuchu, i doskonale pamiętała swój
dziecięcy żal, że nie jest czarodziejką. Bo gdyby nią była, to może
potrafiłaby zamienić ten zapach w smak. I zachować go na dłużej.
Teraz też, tak samo jak wtedy w dzieciństwie, chciała rozgryzć ten
drażniący aromat, rozgnieść go językiem, smakować, przełykać
zachłannie, czując, jak falami spływa do brzucha, rozchodzi się ciepłem
po całym ciele i syci& Nareszcie syci&
Dzięki. No to cześć powiedziała, nie patrząc Pawłowi w oczy,
żeby czasami nie zauważył, co się z nią dzieje.
Już chcesz uciekać? A w ramach rekompensaty dasz się zaprosić
na kawę zaraz po pracy?
Na kawę? Po pracy? Kompletnie zaskoczona jego propozycją
Marta nie bardzo wiedziała, co mówi.
Po pracy, zaraz przecież kończymy. Tu za rogiem, w Arkadii,
mają dobrą kawę. Proszę&
Od ślubu Marta nie umówiła się z żadnym mężczyzną. Nawet na
kawę. Właściwie to chyba nigdy nie miała takiej okazji. Pewnie, że
gdyby chciała, to okazję by znalazła, ale nie zamierzała jej szukać, bo
i po co?
Będę czekał na ciebie pod urzędem.
Ale mam tylko chwilkę. Marta nie mogła uwierzyć, że te słowa
wyszły z jej ust, zdawało jej się, że wypowiedział je ktoś inny, jakaś
kobieta, której ona zupełnie nie zna i po której nie wiadomo czego się
spodziewać. Bała się jej, a jednocześnie była nią zafascynowana
i dlatego pozwoliła, by nieznajoma zasłoniła jej usta, kiedy chciała
cofnąć tamte słowa i powiedzieć, że jednak nie ma czasu, że zapomniała
o czymś ważnym, co koniecznie musi zaraz załatwić.
Poszła z nim na tę kawę, nękana niejasnym poczuciem winy, które
sprawiało, że co chwilę zerkała na zegarek i nie bardzo wiedziała, co
Paweł do niej mówi. Opowiadał jakieś anegdotki i dowcipy, a Marta
miała nadzieję, że śmieje się we właściwych momentach. Szybko wypiła
kawę, nie zwracając nawet uwagi na smak. Po dwudziestu pięciu
minutach zerwała się z krzesła i oznajmiła, że musi już iść. Do domu
dotarła w tempie rekordowym. Zanim Krzysiek wrócił z Igorem
z przedszkola, zdążyła ugotować makaron, zrobić sos, surówkę
i odgrzać zupę. Po obiedzie zabrała się za mycie okien. Było już ciemno
co prawda, ale jej to nie przeszkadzało. Musiała znalezć sobie jakieś
zajęcie, a i oknom wyszło to na dobre. Potem jeszcze prasowanie,
przedświąteczne sprzątanie kuchennych szafek, kolacja, mycie
podłogi&
Po całym dniu Marta padała z nóg. Miała nadzieję, że zaśnie od
razu, ale sen nie przychodził. Dzieci spały już od dawna, Krzysztof też,
a ona wciąż przewracała się z boku na bok. Wtuliła się w plecy męża,
położyła mu rękę na brzuchu. Głaskała go najpierw powoli, delikatnie,
potem coraz gwałtowniej, zsunęła rękę niżej. Pieściła go tak, jak lubił,
aż obudził się, przyjemnie zaskoczony jej inicjatywą. Ona sama też była
sobą zaskoczona. Wędrowała ustami po jego ciele, całowała mocno,
zachłannie, drażniła językiem; zapach Krzysztofa mieszał się ze
wspomnieniami tamtego zapachu i nie wiedziała już, co z tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]