[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sze to swoja krew... i Leszek...
Smerda potrząsł ramionami.
A i ludzi jego dwu musiano powiesić... Szkoda, zdaliby się na
wojaków, zdrowi byli, ano niebezpieczne wilki...
Smerdzie czy się gadać chciało, czy sobie Niemca zaskarbiał, cią-
gnął dalej uwagi swoje:
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
49
Niełatwe tu panowanie, lud niedobry... Z kmieciami nieustanne
spory, ale ich po trosze knez wytrzebi, karmi, poi... za język ciągnie... a
w końcu... Rozśmiał się dziko i spojrzał ku domostwu.
Hengo miał też czas rozpatrywać się po dworze, a że wiele świata i
grodów widywał, dlatego może tu nic go nie dziwiło i strachem nie
ogarniało, choć twarzami dzikimi był otoczony i ludzie zdawali się tyl-
ko czekać skinienia, aby się rzucić na niego. Obchodzili go, przypatry-
wali się i słyszał, jak dokoła powtarzano:
Niemy! Niemy!
Wtem, gdy tak stał, jak gdyby na coś oczekując, ujrzał schludnie
odziane pacholę, z długimi włosami na ramionach, które mu kiwnąw-
szy głową, dało znak, aby szedł za nim.
Gerdzie poleciwszy konie Hengo, posłuszny, w trop udał się za
przewodnikiem. Przez szeroką bramę w ścianie dworu weszli z nim na
drugi grodu dziedziniec. Tu inaczej jakoś i nie tak po wojennemu wy-
glądało. Podsienia malowane były jasno i ku słońcu obrócone, na sznu-
rach w nich wisiały schnące bielizny i odzieże niewieście. Kilka sta-
rych drzew rosło w pośrodku. W głębi widać było przesuwające się
białogłowy i bawiące w piasku dzieci.
Pacholę, palec na usta położywszy, z wolna prowadziło Hengę ku
drzwiom w bocznym dworze, a gdy się te otwarty, znalazł się w pięk-
nej izbie, której okiennica szeroko otwartą była na jezioro. Brzask wie-
czora wchodził tędy do środka.
Znać było mieszkanie niewieścią przystrojone ręką.
Przepełniała je woń jakichś ziół jakby świeżo powiędłych. Na
drewnianym stołku przykrytym poduszką, naprzeciw komina, na któ-
rym ogień się palił, siedziała niewiasta w sukni wełnianej fałdzistej, w
zasłonach białych, otaczających twarz i głowę, na której licu resztki
wielkiej niegdyś piękności znać było. Z niej teraz tylko para oczów
czarnych, pałających została. Obok na małej ławce drobne garnuszki,
miseczki i kubki stały i zioła leżały pękami nagromadzone.
Z ciekawością patrzała na wchodzącego, gdy ten pokornie kłaniał
się jej do samej ziemi uśmiechnęła się i odezwała doń w języku la-
sów Turyngii, mową, która serce Henki rozradowała.
Skąd jesteś?
Miłościwa pani rzekł Niemiec oglądając się po izbie, w której
ciekawe kręciły się niewiasty jestem zza Aaby, ale nawykłem włó-
czyć się po świecie, a do domu rzadko zaglądam... Trochę tutejszego
języka umiem, więc wożę im towar z zachodu i mieniam go z nimi.
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
50
Mieniasz? Na cóż? spytała niewiasta. A cóż z tej dziczy i nę-
dzy wynieść można? Złota ni srebra, ni żadnego kruszcu nie mają, jak
zwierzęta po lasach żyją... Miast u nich nie ma ani wsi nawet... a Lu-
dzie...
Westchnęła. Hengo ciekawie wpatrywał się w siedzącą, sięgnął
nieznacznie do kieszeni, dobył z niej pierścień z kamieniem i z dala go
ukazał. Ujrzawszy go zerwała się z siedzenia niewiasta, dała znak cie-
kawym, aby odeszły precz, odprawiła pacholę za drzwi i żywo przybli-
żyła się do Niemca. Ten przykląkł na jedno kolano.
Ty mi przynosisz posłanie od mojego ojca? zawołała.
I od synów waszych, miłościwa pani dodał powstając Niemiec.
Od synów powtórzyła ręce załamując radośnie i podnosząc je nad
głowę.
Mów, mów mi o nich długo, wiele...
Siadła znów w krześle opierając się na dłoni, to spoglądając na
Hengę, to na ogień, przy którym zioła się jakieś smażyły, a woń ich
ostra izbę napełniała.
Ojciec stary mówił posłaniec miłość waszą pozdrawia. On mi
na znak dał ten pierścień, aby wiara dana mi była.
Zbliżył się na krok i zniżył głos nieco:
Dochodziły tam wieści różne... ojciec miłości waszej był niespo-
kojny... Gotów jest przybyć na pomoc z ludzmi, gdyby jakie groziło
niebezpieczeństwo... Z tym mnie posyła.
Niewiasta zmarszczyła brwi, biała jej ręka podniosła się z oznaką
lekceważenia.
Knez wam powie sam, czy mu tego potrzeba rzekła lecz damy
rady i bez pomocy przeciw stryjom, synowcom i kmieciom... Są różne
sposoby...
To mówiąc jakby mimowolnie popatrzała na ogień i zioła.
Kmiecie od dawna się burzą, ale już ich wielu nie stało. Ubywa
co dzień... Nie boim się ani ich, ani nikogo, grad mocny, ludzi dużo... a
mój pan miłościwy umie ich pożyć. Mów mi o dzieciach... Widziałeś
ich obu?
Na me własne oczy rzekł Niemiec piękniejszych młodzianów
nie ma na świecie ani lepiej robiących bronią i koniem... Wszyscy się
im dziwują... Niewieście rozjaśniło się lice.
Mogliby już do domu powracać dodał Hengo aby stanąć u
boku miłościwego pana.
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
51
Nie! nie! przerwała siedząca na to nie czas jest jeszcze. Nie
chcę, aby patrzali, co tu się dziać musi, nie chcę, aby zawczasu z wła-
sną krwią do walki występowali... Przyjdzie spokój wkrótce, naówczas
ich zawołamy... A! ja ich nie widziałam tak dawno dodała odebrano
mi ich dla wojennego rzemiosła, by się go u dziada i u naszych uczyli...
Tyle lat! Tyle lat... Widziałeś ich obu? powtórzyła.
Niejeden raz mówił Hengo. Choć parę lat starszy, knez Lech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]